środa, 6 sierpnia 2014

Za kierownicą

Jeśli już jesteśmy na tyle dorośli by pić kawkę, możemy spróbować samodzielnie poprowadzić pojazdy. Kawka jest cudownym napojem, można po wypiciu kawki prowadzić samochód. 

Dziecko, dopóki nie nauczy się chodzić, jeździ w wózku. Gdy już siedzi, może pojeździć w chodziku, są takie jeżdżące kojce, które umożliwiają małemu dziecku,  zanim nauczy się chodzić, przemieszczanie się po mieszkaniu. Niektóre chodziki, wyposażone są w różne zabawki, piszczałki, światełka, producenci prześcigają się w pomysłach.
Gdy dziecko pewnie trzyma się na nogach, uczy się jazdy na rowerku, hulajnodze i innych dziecinnych pojazdach. Gdy byłam dzieckiem, widziałam takie samochody dla dzieci, którymi poruszało się za pomocą pedałów. Bardzo chciałam mieć taki samochód, ale był to zbyt duży wydatek dla moich rodziców.

Rower był pierwszym pojazdem, którym kierowałam samodzielnie. Mój ojciec był zawodowym kierowcą, po raz pierwszy poczułam wiatr we włosach, gdy jechałam z ojcem na motocyklu, siedziałam przed nim i trzymałam się kierownicy, miałam wtedy około dwóch lat. Może to właśnie wtedy zainteresowało mnie kierowanie pojazdem. 

Ojciec jeździł samochodem ciężarowym i często zabierał mnie ze sobą „w trasę”. Mogłam wtedy zaobserwować jak prowadzi się samochód. Często pozwalał mi też pobawić się w samochodzie. Długo nie trzeba było czekać, aż sama spróbuję ruszyć. Miałam około dziesięciu lat, gdy podczas zabawy zauważyłam, że w stacyjce są kluczyki. Ojciec nie był wysoki, więc swobodnie sięgałam nogami pedałów sprzęgła, hamulca i gazu. Spróbowałam i ruszyłam. Ojciec jadł w domu obiad, gdy usłyszał pracę silnika, błyskawicznie zbiegł z pierwszego piętra i wyrwał kluczyki ze stacyjki. Daleko nie pojechałam, kilka metrów, samochód stał około dziesięciu metrów od domu, więc w najgorszym przypadku uderzyłabym w dom. Na szczęście nie wcisnęłam pedału gazu zbyt mocno i samochód ledwo się toczył.  Ta przygoda uświadomiła mi, że prowadzenie samochodu nie jest wielką sztuką. 

Oczywiście skończyły się zabawy w samochodzie, ale zaczęłam uczyć się znaków i przepisów drogowych. Mając dwanaście lat, taki wówczas był wymóg,  zdałam egzamin na kartę rowerową i mogłam jeździć rowerem, już nie chodnikiem, a jezdnią. To było coś! 

Kurs prawa jazdy zrobiłam wiele lat później, gdy kupiliśmy pierwszy samochód. Ojciec przekazał mi kilka wskazówek bezpiecznej jazdy, a że przejeździł 40 lat za kierownicą bez żadnego wypadku, więc warto było go słuchać. Najważniejsza zasada: „Skrzyżowanie, przejście dla pieszych - noga z gazu. Bez względu na to, czy masz pierwszeństwo lub zielone światło”. Nauczyłam się też prowadzić samochód bez sprzęgła i bez hamulców, na kursie nikt na to nie zwrócił uwagi. 

Nie bez powodu przytaczam te wspomnienia z dzieciństwa dotyczące prowadzenia pojazdów. Dziś jeżdżę głównie komunikacją miejską i zastanawiam się kto uczył jeździć tych kierowców? Mam chorobę lokomocyjną i sposób prowadzenia pojazdu, którym jadę ma podstawowe znaczenie dla mojego samopoczucia podczas jazdy. Gdybym nie była kierowcą,  to zapewne myślała bym,  że pojazdy właśnie tak się prowadzi - rozpędza się i ostro hamuje. Otóż uczyłam się inaczej prowadzić samochód. 

Można ruszyć tak, że nie przewraca się na pasażerów stojących z tyłu i zahamować tak,  by nie wybić głową przedniej szyby. Zastanawia mnie - dlaczego kierowcy transportu miejskiego tego nie wiedzą... Czy nikt ich nie uczy, że będą wozić ludzi? Także osoby starsze i dzieci, które nie utrzymają się na nogach gdy autobusem, czy tramwajem szarpie w przód i w tył. 

Kolejną sprawą są kierowcy samochodów osobowych. Coraz częściej zatrzymują się przed przejściami dla pieszych, to miłe, ale wciskają się samochodami wszędzie. Samochodów przybywa, a ilość parkingów nie zwiększa się. Gdzie tylko się da,  na chodnikach, na trawnikach parkują samochody. 

Przestałam jeździć samochodem do pracy, gdy zaczęłam pracować w centrum miasta, bo to bez sensu. Jazda na pierwszym i drugim biegu, w korku, to żadna przyjemność, a w dodatku nie ma gdzie zaparkować... Komunikacją miejską jedzie się z podobną prędkością, a można w tym czasie poczytać lub pisać bloga. 

Patrzę z okien autobusu na samochody jadące w korku, w każdym samochodzie tylko jeden człowiek - kierowca. Czyli jeśli jest rodzina, powiedzmy rodzice i dwoje dzieci, to rano z jednego mieszkania ruszają cztery samochody... Stąd te korki...

Może nasza komunikacja miejska nie jest jeszcze na takim poziomie, jak np. w Sztokholmie, ale już jest dużo lepiej niż dwadzieścia lat temu. Znam wiele osób z różnych krajów, nie wszyscy, którzy mają samochody, jeżdżą nimi do pracy. Oczywiście samochód daje pewną niezależność, tylko co się dzieje z tą niezależnością, gdy stoimy w korku? 
Miałam kiedyś kolegę, który mając do pracy trzy kilometry, jeździł samochodem, nie od razu gdy zaczął pracować, a dopiero gdy awansował na kierownicze stanowisko. Może to jest powodem? Kierownicy lub dyrektorzy nie mogą jeździć komunikacją miejską? 

Przeliczyłam, że utrzymanie samochodu, generuje wyższe koszty niż korzystanie z taksówek. Gdy mam coś ciężkiego do przewiezienia, albo wracam późnym wieczorem - zamawiam taksówkę. Bardzo podoba mi się zamawianie taksówki przez internet. Można sobie wybrać korporację według ceny za kilometr, sprawdzać jak szybko taksówka zmierza w naszym kierunku, czy już czeka pod domem. Świetne rozwiązanie, polecam wszystkim, którzy nie mają samochodu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz