czwartek, 19 listopada 2015

Zarządzanie bez słów

Zdarza mi się przemawiać do kawki przed lub w trakcie konsumpcji, chwalić jej smak, zapach i dobroczynny wpływ na moje samopoczucie. Czasem też złoszczę się gdy nagle rozleje się zmuszając do sporządzenia drugiej, w sumie świetnie się nam współpracuje od wielu lat.

Zupełnie inaczej wygląda ostatnio współpraca w różnych instytucjach pomiędzy pracownikami, a zarządzającymi. Przełożeni starają się jak najmniej rozmawiać ze współpracownikami, to moim zdaniem - zarzadzanie bez słów. Obserwuję takie zachowanie nie tylko w instytucji, w której pracuję, okazuje się, że moi znajomi odnoszą podobne wrażenie. 

Z jednej strony bardzo lubię być w pracy samodzielna, organizując sobie poszczególne prace, wolałabym jednak aby całość zadań była koordynowana w sposób dający pracownikom poczucie współpracy. 
Ukrywanie przed pracownikami celów działania i udzielanie  zdawkowych informacji powoduje, współpraca nigdy nie jest w pełni efektywna. 

Każdy pracownik wykonuje zadania kierując się głównie otrzymaniem korzyści z wykonywanej pracy - wynagrodzenia. Efekty pracy byłyby znacznie większe gdyby pracownikom znane były cele i strategia firmy. Przełożeni jednak taką wiedzę utrzymują w tajemnicy, z bliżej nie znanych powodów, traktując pracowników jak roboty przeznaczone do wykonywania poleceń bez wgłębiania się w istotę spraw.

Niektórzy pracownicy dowiadują się co szef miał na myśli, ale nie przekazują tej wiedzy innym mając wyraźny zakaz. Pracownicy wiedząc na wstępie o celu i strategii mogliby uczestniczyć w poszczególnych procesach swoim wsparciem czerpiąc z zasobów swojej wiedzy i doświadczenia nie mają jednak takiej szansy. 

Wykonywanie zadań oparte na domysłach obniża efektywność, szefowie stosujący taką taktykę chyba nie zdają sobie z tego sprawy. Nie działają w ten sposób na korzyść instytucji, w której pracują. Dezinformacja wśród pracowników tworzy bałagan i prowadzi często do konfliktów między pracownikami, a nawet sytuacji kryzysowych. 

Jeden pracownik obserwuje bacznie drugiego czy tamten przypadkiem nie wie więcej od niego, a jeśli wie to oznacza, że przełożeni mają do niego większe zaufanie i lepiej go traktują. To nie jest zdrowa sytuacja. Pracownik, który czuje się pokrzywdzony nie skupia się należycie na wykonywaniu obowiązków, cały czas myśli jak jest mu źle. To prowadzi do popełniania błędów, które w konsekwencji działają na szkodę nie tylko pracownika ale również firmy. 

Pracownik zaangażowany w cele i strategię działań zazwyczaj będzie dążył do osiągnięcia jak najlepszych wyników, by mieć swój udział w sukcesie firmy, gdy nie ma takiej możliwości nie specjalnie się stara, czuje, że jest wykorzystany i wynagrodzenie nie jest dla niego satysfakcjonujące. 

Z czasem w instytucji, w której wiedzę o strategii i planach działań posiada ścisłe grono zarządcze atmosfera staje się nie do zniesienia i pracownicy zaczynają odchodzić. W miejce doświadczonej kadry pojawiają się nowe osoby, które z marszu nie przejmą zadań poprzedników, konieczne są szkolenia i wdrożenie w przyjęte procesy. To także powoduje spowolnienie wykonywania zadań.
 
Zarządzanie bez słów, gdy polecenia wydaje się pracownikom ad hoc jednocześnie pozbawia pracowników szerszego i głębszego myślenia, poza tym ma działanie stresogenne. Z moich obserwacji wynika, że obecnie coraz więcej pracowników leczy się u psychiatrów co jeszcze kilkanaście lat temu nie miało miejsca. Dlaczego więc stosowane są takie metody zarządzania? 
 
Zamiast prężnej, kompetentnej i zaangażowanej kadry tworzą się grupy bezmyślnie, nie koniecznie dobrze wykonujące doraźne polecenia, zwiększające z dnia na dzień swoją frustrację. Dzieje się tak w wielu dziedzinach gospodarki w naszym kraju choć przykłady z innych krajów na świecie pokazują na czym polega sukces firmy - na współpracy.
 
Sukcesu nikt nie osiąga w pojedynkę, konieczna jest współpraca, nawet jeśli dąży się do osiągnięcia wyższego stanowiska. Kiedyś szef mojej Mamy powiedział bardzo mądre zdanie: gdy pniesz się w górę, to kłaniaj się wszyskim po drodze, bo gdy będziesz spadał, nikt nie poda ci ręki. Niestety niewiele osób myśli takimi kategoriami.

Rozmawiając ze współpracownikami często słyszę różne pomysły działań, które skróciłyby lub usprawniły procesy pracy, nie mają jednak szansy zaistnieć ponieważ nie rozmawia się z personelem wykonawczym, a jeśli nawet, to nie bierze się ich zdania ani pomysłów pod uwagę, to dla mnie jest niezrozumiałe. 
 
W mojej ocenie to strach przed utratą autorytetu i stanowiska powstrzymuje zarządzających przed bliską współpracą z personelem niższych szczebli. Kompleksy i rządza władzy nie są najlepszymi doradcami, warto się nad tym zastanowić. 

niedziela, 15 listopada 2015

Stop terrorowi!

Chciałbym moją kawkę zawsze pić w spokoju, czytając lub słuchając wiadomości z kraju i ze świata pozbawionego ataków terrorystycznych. Wiem, że jest to możliwe.

W piątek, 13 listopada miały miejsce kolejne ataki, tym razem w Paryżu. Zginęło mnóstwo niewinnych ludzi, jak w każdym z takich zamachów dotychczas.

Wiele krajów wyraziło swoją solidarność z Francją poprzez palenie zniczy pod drzwiami ambasady Francji, umieszczanie barw narodowych Francji na przeróżnych obiektach, to na pewno miłe dla obywateli tego kraju, tylko co dalej?

Modlitwy w niczym nie pomogą, ataki terrorystyczne dotknęły już wiele krajów, w tym ogromne światowe mocarstwa, które jeśli zjednoczyłyby się w walce szybko unicestwiłyby terrorystów. Tak, UNICESTWIŁY, bo terroryści to nie ludzie - to roboty zaprogramowane na zabijanie. Żadne rozmowy z nimi nie mają sensu. 

Jeśli widzimy, że od dziecka szkoli się przyszłych zamachowców wmawiając im chwałę po śmierci, obiecując nie wiadomo jakie korzyści z tego, że zginą w imię bogów (bez względu na to jaki to bóg), to już było wiele przykładów na to, że nie cofną się przed żadna metodą zabijania.

Zadziwiające jest to, że po 14 latach od ataku na WTC gdzie zginęły tysiące ludzi, takie mocarstwo jak USA dalej bawi się w podchody z kolejnymi grupami terrorystów. Zabezpieczenia przed atakami, zwiększone kontrole na granicach jak widać nie gwarantują bezpieczeństwa, to tylko półśrodki. Terroryści po prostu LUBIĄ zabijać! Są rządni krwi!

Po atakach, w których giną setki, a nawet tysiące ludzi widać jaką sprawia im to satysfakcję. To nieludzkie, oni nie mają ludzkich uczuć ich nie należy traktować jak ludzi. Nie można szanować życia kogoś, kto nie szanuje życia innych. Zastanawiam się kiedy obywatele atakowanych krajów, z przedstawicielami władzy na czele, zrozumieją, że zabezpieczenia i rozmowy to nie jest walka z terroryzmem. Ile niewinnych osób ma jeszcze zginąć by podjąć radykalne środki?

Wydawałoby się, że wojny nauczą czegoś ludzi, okazuje się, że nie! Mamy XXI wiek, rozwiniętą cywilizację, współpracę gospodarczą między krajami i morderców, którzy chcą to zniszczyć, jak można nie reagować na takie zachowanie?

Dopóki nie zginie ostatni terrorysta, nie możemy czuć się bezpiecznie w żadnym miejscu na Ziemi. Mamy jedno życie, które spędzone w ciągłym strachu staje się koszmarem, a wszystko to przez garstkę (w stosunku do całej ludzkości) POTWORÓW, których nie jesteśmy w stanie zniszczyć?

Uważam, że wszystkie kraje powinny się zjednoczyć i położyć temu kres.


sobota, 14 listopada 2015

Przystawka, danie główne czy przekąska?

Nie lubię pić kawki w biegu, co nie znaczy, że popijam przez bardzo długi czas, bo zimna kawka mi nie smakuje. Lubię pić powoli, poświęcając czas tylko jej, delektując się ulubionym smakiem. Mimo iż nie jest daniem głównym, przystawką ani przekąską, stanowi stały element w moim codziennym jadłospisie.

Zauważyłam, że ludzie w związkach traktują swoich partnerów podobnie jak potrawy i napoje, które spożywają. Wszystkie związki zaczynają się jak posiłki - przystawką, która sprawia, że nabieramy apetytu lub jesteśmy na wstępie nasyceni i nie mamy już ochoty na danie główne. Czasem łapiemy przekąskę, która nie zaspokoi głodu, a spowoduje na chwilę uczucie sytości.


Niektórzy lubią proste dania, nie wymagające wielu składników, bez wyszukanych przypraw, nie przywiązują wagi do zastawy, z której jedzą, miejsca, starając się nie poświęcać na posiłki zbyt wiele czasu. Są także smakosze, w ich kuchni znajduje się wiele różnych przypraw, dodatków, celebrują zarówno przygotowanie posiłku jak i samo spożycie.

Każdy ma inne upodobania smakowe. Ostre potrawy nie wszystkim smakują, niektórzy wolą dania łagodne. Jedni urozmaicają swój jadłospis, próbują nowych, nieznanych smaków, drudzy mogą codziennie jeść to samo - np. kanapkę z szynką, czy pomidorową na śniadanie i schabowy na obiad. 

Mamy zwolenników wykwintnych restauracji i barów szybkiej obsługi, nie brakuje też amatorów barów serwujących posiłki podróżującym samochodami.

Obserwując ludzi zauważyłam, że traktują związki jak potrawy, które lubią. Znam pary, którym wystarcza, że są ze sobą, każdy dzień i posiłek, spożywany o stałej porze wygląda podobnie. Znam także pary, które starają się codziennie inaczej spędzać czas, podejmują przeróżne wyzwania, próbują różnych potraw. Zdarza się, że jedni i drudzy przeżywają ze sobą większą część życia, jeśli przyjęte przez nich menu odpowiada obu stronom.


Znam też osoby zmieniające partnerów z różną częstotliwością i z różnych powodów. Dla niektórych jest to chęć poznania wielu smaków, dla innych ciągłe poszukiwanie tego jedynego, niepowtarzalnego, a jeszcze inni po wielu próbach dochodzą do wniosku, że nic im nie smakuje. 

Nie bez przyczyny porównałam związki do potraw. Ostatnio usłyszałam od jednej osoby: wiesz czym różni się związek od szybkiego numerka? W związku kobieta jest zaangażowana, mężczyzna w obu przypadkach angażuje się jednakowo. 
To by oznaczało, że pomimo starań kobiet w kuchni większość mężczyzn wciąż potrzebuje przekąsek, które wzbogacą ich menu.

Może dlatego tak wiele związków rozpada się, bo trudno jest dobrać menuktóre odpowiadałoby jednocześnie obu partnerom?

niedziela, 8 listopada 2015

Jazda na dramacie

Kawka w moim życiu ma swoje miejsce od kilku dziesięcioleci. Towarzyszy mi w różnych sytuacjach życiowych, tych gorszych staram się nie wspominać.

Zauważyłam, że ostatnio osoby publiczne  do swoich życiorysów zaczęły dokładać życiowe porażki, kłopoty ze zdrowiem zarówno swoje jak i swoich bliskich. Zwierzają się w mediach ze swoich dramatycznych przeżyć o różnej skali dramatyzmu. Zastanawiam się w jakim celu? Czy oczekują współczucia? Nie jesteśmy współczującym narodem, więc?

Codziennie w różnych serwisach pojawiają się wiadomości o chorobach czy śmierci bliskich różnych znanych osób, rozwodach rodziców, o molestowaniu seksualnym, o dzieciństwie w biedzie. Zastanawiam się czemu ma to służyć? Czy już nie wystarczy skupić się na wykonywaniu swojego zawodu? Czy teraz do osiągnięcia sukcesu potrzebne jest podanie mediom informacji o nieszczęściach? 
 
Wydaje mi się, że osiągnięcie sukcesu powinno zależeć od własnych zdolności czy predyspozycji. Niestety ostatnio ludzie najczęściej znani są nie dzięki swoim dokonaniom, a udzielanym informacjom o dramatycznych okolicznościach ze swojego życia. Zauważyłam, że im bardziej dramatyczna informacja tym większy  rozgłos.
 
Jesteśmy zazdrosnym i zawistnym narodem, trudno nam jest cieszyć się z sukcesu innych, zwłaszcza gdy samemu niczego się nie osiągnie ale budowanie sukcesu czy rozgłosu na cierpieniu najbliższych jest dość niskie. W każdym razie mnie to nie przekonuje. 
 
Może tym wszystkim udzielającym informacji o swich problemach chodzi o ukazanie siebie jako zwykłego szarego człowieka, któremu pomimo przeszkód udaje się osiągnąć sukces?
Jeśli nie udaje się zdobyć uznania to może chociaż współczucie? 
 
Czy większe uznanie w oczach odbiorców zyska aktorka/aktor, Czy wykonawcy muzyki podając dramatyczne fakty ze swojego życia, które różne media rozgłoszą?
 
Prawdę mówiąc, jeśli mam wyrazić swoje zdanie na temat czyjejś twórczości czy jakichkolwiek talentów to nie ma dla mnie żadnego znaczenia stan rodzinny takiej osoby czy dramaty jakich ta osoba doświadczyła. 
 
Każdy ma jakieś przeżycia, pracodawcy nie biorą, a przynajmniej nie powinni brać ich pod uwagę przy ocenie jakości pracy, ustalaniu wysokości wynagrodzenia  lub awansach.

Z drugiej strony - jeśli na rodzinnych powiązaniach czy odpowiednich znajomościach można coś ugrać, to dlaczego nie na dramatach?

niedziela, 4 października 2015

Budowa cepa

Kawka nie jest skomplikowanym do sporządzenia napojem, wymaga jednak znajomości proporcji w zależności od upodobania mocy, słodyczy oraz innych dodatków wpływających na końcowy efekt smakowy.

Obserwując zachowania ludzi doszłam do wniosku, że kobiety są bardziej skomplikowane od mężczyzn. Przez wieki kształtowania osobowości mężczyźni skupili się jedynie na polowaniu, a kobiety na całej reszcie.

Otóż, mężczyzna, jak ktoś kiedyś powiedział - jest prosty jak budowa cepa. Cep to przyrząd do młócenia, składa się z dwóch kijów połączonych skórzanym rzemieniem, konstrukcja zatem skomplikowana nie jest. Nie jest moim celem obrażanie kogokolwiek, a raczej ułatwienie zrozumienia postępowania mężczyzn.

Większość gatunków żyjących na Ziemi składa się z dwóch uzupełniających się wzajemnie płci, z których jedna, z udziałem drugiej wydaje na świat potomstwo. Wśród zwierząt obserwuje się zachowania podobne do tych, które występują także u ludzi. Samiec stara się o względy samicy by zostawić po sobie potomstwo. Samica gdy już je urodzi opiekuje się nim, karmi, chroni, przygotowując do samodzielnego życia. Zazwyczaj zajmuje się potomstwem sama bo samiec szuka następnej, która także urodzi jego potomków. Niektóre gatunki samców zdobywają pożywienie, bronią terytorium i czasem biorą udział w opiece nad młodymi.

Zauważyłam, że większość mężczyzn stara się o kobiety nie tylko w celu pozostawienia po sobie jak największej ilości potomstwa, głównym celem jest zapewnienie sobie wygodnej obsługi i zaspokojenie potrzeb seksualnych.

Zdobywanie pożywienia przestało być głównym zajęciem mężczyzn, skończyła się w związku z tym era polowań na zwierzęta, które są w większości hodowane w celach konsumpcyjnych. Polowanie natomiast mężczyźni mają we krwi i polują na kobiety, samochody i gadżety.

Słuchając rozmów moich znajomych mężczyzn zaobserwowałam trzy podstawowe tematy. Na pierwszym miejscu jest seks - zdobycze, techniki, miejsca i czas. Kolejnym tematem są samochody - osiągi, mandaty za przekroczenie prędkości, krytyka zachowania kierowców  (sami zazwyczaj są mistrzami) i ewentualnie naprawy.

Tak na prawdę, w większości przypadków zajmują się wyłącznie pracą zawodową  (jeśli ją mają) i zaspokajaniem swoich potrzeb. Jeśli zaspokajają, przy okazji potrzeby kobiety, to tylko dlatego by kobieta zaspokoiła ich potrzeby seksualne. 

Kobiety chcą być kochane, adorowane i komplementowane. Myślą, że tym poświęcającym się dla nich mężczyznom zależy na ich wnętrzu... Zadziwia mnie to, że całe wieki doświadczeń jeszcze nie uświadomiły kobietom, że role jakie im mężczyźni wyznaczają stworzyli tylko i wyłącznie po to, by je sobie podporządkować.

Odwiedzając fora internetowe czy portale społecznościowe poznaję różne opinie kobiet na temat mężczyzn i mężczyzn na temat kobiet i trudno jest mi się pogodzić z ilością pogardy, poniżenia i względem często najbliższych osób. Zupełnie jakby następstwem partnerki lub partnera było późniejsze publiczne pastwienie się nad nią lub nad nim. 

Niestety, więcej jest krytycznych wypowiedzi mężczyzn na temat partnerek niż kobiet na temat partnerów, często są chamskie i wulgarne, zupełnie jakby mężczyźni nie mieli uczuć tylko samą chuć. Wystarczy przejrzeć kilka stron zawierających tak zwane memy, podobno zabawne. Żaden z twórców takich dowcipów nie zastanawia się jak może łatwo zranić kogoś.

Oczywiście tylko kobiety muszą mieć do siebie dystans i poczucie humoru na swój temat, cytując jedną z moich ulubionych felietonistek: mężczyzna to bardzo delikatna konstrukcja. Jeden niefortunny żart i napięcie opada. I cała reszta.

Zauważyłam, że dla większości mężczyzn, których poznałam w swoim życiu podstawą dobrego samopoczucia jest dobry seks. Jeśli nie zapewnia go partnerka, z którą się związali - znajdą sobie inną, choćby na chwilę. Takie podejście - proste - mam potrzebę więc ją zaspokajam, bez zastanawianiem się nad konsekwencjami (np. przypadkową ciążą) mają tylko mężczyźni. 

Kobiety rzadko mają tak proste i lekkie podejście do seksu. Przeważnie potrzebują zapewnienia o uczuciach, nie chcą ograniczać się do jednorazowego spotkania. Bliskość w łóżku powoduje nadzieję na coś więcej niż tylko seks. Dlatego tak często czują się zranione gdy mężczyzna opuszcza sypialnię i nie wraca. Jeśli zostaje na dłużej przeważnie dlatego, że nie chce mu się szukać w danym momencie. Co nie oznacza, że zostanie na zawsze.

Zrozumienie i pogodzenie się z tymi mechanizmami znacznie ułatwia życie.

czwartek, 10 września 2015

Po chrześcijańsku

Dobrze, że kościół nie dyktuje jaką kawkę można pić, a jakiej nie. Często czarna, mocna kawka nazywana jest szatanem i nie wiem czy jest dozwolonym napojem dla katolików.

Co jakiś czas pojawiają się takie artykuły ja ten: http://wiadomosci.onet.pl/religia/seks-wiara-bog-mara-wywiad/zynj86

Przez wiele lat, a nawet wieków, kościół głosił: nie zabijaj, nie kradnij itp. mordując jednocześnie miliony ludzi i grabiąc ich majątki, nie rozumiem więc czemu ma być autorytetem w jakiejkolwiek sprawie.

Podobno kościelne nauki głoszą że należy miłować bliźniego, wydaje mi się jednak, że ten bliźni koniecznie musi być katolikiem, bo jeśli jest to osoba niewierząca lub wyznaje inną religię - jest wrogiem. Nawet jeśli osoba jest jeszcze wierząca, a szanuje inny światopogląd - także jest wrogiem.
 
Nienawistny ton jakim wypowiadają się katolicy o innych przybiera coraz ostrzejszą barwę zbliżając się do agresji na poziomie islamistów. Nawet między najbliższymi osobami. W kościołach karmią się nienawiścią, wychodzą z nią na ulicę machając krzyżami - to chore. Islamiści ścinają niewiernym głowy, katolicy torturowali i palili niewiernych żywcem na stosach. Sama nie wiem co gorsze...

Myślę, że osób wierzących będzie sukcesywnie ubywać, ludzie są coraz bardziej świadomi i przestają wierzyć w bajki. To budujące, bo ile lat można karmić się bajkami? Życie to nie bajka. 

Kościół doskonale zdaje sprawę z sytuacji, widzi zagrożenie dla swojej stabilnej, dotychczas, sytuacji finansowej, rosnącej, pomimo piętrzenia utrudnień, liczby osób wypisujących się z jego struktur i malejącej  decydujących się na ochrzczenie dziecka.

Wydaje mi się, że to kwestia jednego-dwóch pokoleń i kościół przestanie istnieć. Próbuje zatem rozpaczliwie utrzymać się u władzy, mając jeszcze potężny, aczkolwiek coraz starszy elektorat.  Wśród swoich znajomych mam coraz więcej osób, które przestają wierzyć w bóstwa, mam też i takie, które żarliwie się modlą i wierzą, że te modły pomogą w różnych sprawach.

Nie podoba mi się, że kościelni funkcjonariusze, utrzymujący się z pieniędzy wyłudzonych od nieświadomych ludzi nastawiają ich przeciwko innym, to podłe i bezczelne. Jakim prawem uważają się za nadludzi? Dziwi mnie, że ludzie tak dają sobą manipulować, w XXI wieku...

Poniżanie ludzi, którzy mają odmienne poglądy, różne orientacje seksualne, style ubierania się, spędzania wolnego czasu, wierzą w inne bóstwa, a nawet wykonujących zawody, które kościołowi się nie podobają -  to bulwersujące zachowania, które, mam nadzieję, przyczynią się do rychłego końca tej instytucji.

Każdy ma prawo do życia według swojego upodobania, do prywatności, a także do wyboru partnera życiowego. 

niedziela, 30 sierpnia 2015

Miłość czy majątek?

Moje uczucia do kawki także nie są bezinteresowne. Oczekuję doznań smakowych, zapachowych i pobudzenia do działania. Postanowiłam zaakcentować moje upodobanie do tego napoju pisząc bloga pod tytułem Kawka do łóżka właśnie dla tego napoju.
Zauważyłam, że osoby, które chcą wszystkich uszczęśliwiać same szczęśliwe nie są. Wygląda to na chęć zwrócenia uwagi na siebie i na swoje potrzeby. Uszczęśliwiając innych osoby takie liczą, że trud włożony w pomoc innym wróci do nich, jednak bardzo rzadko tak się dzieje.
Sama, gdy komuś dzieje się krzywda - odruchowo myślę w jaki sposób mogę mu pomóc. Pomimo wielu doświadczeń niewdzięczności ze strony osób, którym pomogłam, nie  zawsze potrafię powstrzymać się od reakcji.
Asertywności trzeba się nauczyć, nie jest to łatwe, zwłaszcza w stosunku do osób najbliższych, warto podjąć starania dla własnego lepszego samopoczucia.

Obserwując różne związki - koleżeńskie, przyjacielskie, partnerskie czy też rodzinne, zauważyłam, że osoby, które chcą jak najwięcej uzyskać potrafią się spiąć nawet na wiele lat i udawać gotowych pomóc każdej sytuacji. Gdy tylko coś nie idzie zgodnie z ich oczekiwaniami, stają się agresywne, nagle ich pomocna dłoń cofa się, a nawet jest skłonna skrzywdzić osobę, którą określały jako najbliższą, najdroższą i najukochańszą.

Ostatnio zetknęłam się z taką sytuacją - dwoje ludzi, z bagażem doświadczeń. Kobieta rozwiedziona z alkoholikiem, mężczyzna, rozwiedziony z chorą psychicznie żoną.
Kobieta atrakcyjna, samodzielna i niezależna finansowo, posiadająca własne mieszkanie, dobrą pracę na kierowniczym stanowisku i mężczyzna posiadający jedynie sprawne ręce do różnych robót, pracujący fizycznie w jednym z dużych zakładów przemysłowych na trzy zmiany. Oboje posiadający dorosłe, samodzielne dzieci. Poznali się przez wspólnego znajomego, który stwierdził, że do siebie pasują i może warto poznać ich ze sobą.

Oczarowany mężczyzna przez kilkanaście lat gotów był na wszelkie poświecenia aby tylko zostać przyjętym przez kobietę i jej rodzinę. Kobieta, zapewniała mieszkanie, wypoczynek wakacyjny, kupiła samochód (nie posiadając prawa jazdy), którym razem jeździli, działkę, gdzie wypoczywali.

Dotrwali razem do emerytury i kobieta zgodziła się na zawarcie związku małżeńskiego, podpisując wcześniej, u notariusza, rozdzielność majątkową. Wielokrotnie uświadamiała mężczyznę, że to, czego dorobiła się sama, zanim go poznała będzie należało tylko do niej i jej dzieci.


Mężczyzna zdawał się zgadzać z decyzjami kobiety w sprawie zgromadzonych przez nią dóbr. Kobieta podjęła decyzję by przepisać własność mieszkania na jedno ze swoich dzieci. Reakcja mężczyzny na ten fakt potwierdziła jego uczucia do niej.
- Jeśli tak ma być - to ja odchodzę - powiedział - wyprowadzam się natychmiast.
- Przecież nikt cie nie wyrzuca - powiedziała córka - będziecie nadal tu mieszkać, do końca życia.
- Nie będę mieszkał w mieszkaniu, które nie będzie należało do mojej żony - powiedział mężczyzna.
- Nie podejmuj pochopnych decyzji - powiedział syn kobiety - przecież jesteście razem ponad dwadzieścia lat.
- Zostanę tylko w przypadku - powiedział mężczyzna - gdy decyzja będzie cofnięta.

Wszystkie poprzednie ustalenia runęły, liczyło się tylko to, kto jest właścicielem mieszkania. Okazało się, że mężczyzna, który przyszedł do kobiety z przysłowiowymi gołymi rękami, rości sobie prawa do własności kobiety pomimo jej wcześniejszych oświadczeń dotyczących spraw majątkowych.

Z jego zachowania wynikało, że za swoją pomoc oczekiwał wymiernych korzyści, choć przez ponad dwadzieścia lat korzystał ze wszystkich dóbr zgromadzonych samodzielnie przez kobietę. 

Założył, że będzie żył dłużej od kobiety (nie wiem na jakiej podstawie) i zostanie wyrzucony przez dzieci z mieszkania, gdy zostanie sam. Zapewnienia jej dzieci, że tak się nie stanie okazały się niewystarczające.

- Całe życie komuś pomagam - mówił rozgoryczony - chciałbym mieć coś dla siebie z życia.

Zapomniał chyba, że właśnie przez ponad dwadzieścia lat miał wiele więcej z życia od tego co sam mógłby sobie zapewnić. Swoim zachowaniem pokazał jak na prawdę wglądają jego uczucia, na czym najbardziej mu zależy. 
Przez lata spędzone z kobietą starał się wypracować o sobie opinię kochającego męża, który swoją pomocą zarabia na majątek żony, pomimo jej zabezpieczenia w postaci podpisanej rozdzielności majątkowej.

Przychodzi mi na myśl piosenka Izabeli Trojanowskiej Nic za nic - wszystko da się wycenić. Uczucia nie mają znaczenia, bo nie zapewnią utrzymania ani dachu nad głową.

sobota, 25 lipca 2015

In vitro

Przy porannej kawce czytałam przeróżne wiadomości. Kawka, jak zawsze - wyborna, wiadomości - już nie bardzo...

Dowiedziałam się, między innymi, że jakiś kardynał nie chce odprawić mszy za ustępującego prezydenta, bo ten podpisał ustawę w sprawie stosowania in vitro. Ach ten kościół i jego poglądy...

Na co komu ta msza za prezydenta? Chyba przede wszystkim kościołowi, by zainkasować należność za jej odprawienie. Z drugiej strony - może w końcu nasze władze przestaną wciskać księży z kropidłami na każde wydarzenie.

Co do in vitro, uważam, że ludzie powinni mieć wybór, podobnie jak przy decyzji o aborcji, to nie są decyzje, które ma podejmować kościół! Kościół niech sobie decyduje, który ksiądz, czy która zakonnica ma mieć dziecko. Mają swoje struktury, to niech sobie tworzą własne zasady dotyczące swoich struktur. Prezydent nie decyduje o dzieciach duchownych, dlaczego kościół ma decydować o dzieciach świeckich obywateli?

Dla mnie metoda pozaustrojowego zapłodnienia to możliwość dla osób, które nie mogą mieć dzieci poczynając je w naturalny sposób, a bardzo by chcieli. Nie widzę niczego złego w tym, że nauka wychodzi na przeciw takim ludziom. Oczywiście należy dostosować prawo, by nie pojawiały się nadużycia i w tym celu powstała ustawa.

Kościelni przedstawiciele wypowiadają się w temacie in vitro nie mając przysłowiowego bladego pojęcia na czym polega ten proces. Co więcej - krzewią tę swoją niewiedzę z ambon, oświecając ciemnych ludzi, którzy powtarzają te brednie na łamach katolickich (i nie tylko) gazet, w katolickich rozgłośniach radiowych i stacjach telewizyjnych.

Ludzie nawet nie zadają sobie trudu by zgłębić wiedzę w tym temacie. Zainteresowałam się tą metodą nie dlatego, że chciałam z niej skorzystać, nie miałam takiej potrzeby, chciałam wiedzieć po prostu jak to wygląda. Ciekawska ze mnie osóbka.Żeby mieć zdanie na jakiś temat, należy się z nim zapoznać. 

Ciekawość pomogła ludzkości rozwijać się, zejść z drzewa lub wyjść z jaskini - jak kto woli. Niektórzy wolą dreptać w miejscu, a inni wolą iść na przód, należę do tych drugich. Cieszy mnie, że jest coraz więcej osób zgłębiających wszechstronną wiedzę, dobrze jest pamiętać, że kto nie idzie na przód - ten się cofa.

sobota, 18 lipca 2015

Strach przed fochem

Nie doświadczyłam nigdy focha ze strony kawki i nie wiem jak mógłby wyglądać... Na wszelki wypadek wypowiadam się o niej w samych superlatywach i nawet gdy się rozleje, nie robię jej wyrzutów, a raczej sobie.

Z ludźmi sprawa ma się inaczej. Ryzykiem jest zwrócić uwagę komuś, kto podejmuje decyzję w naszych sprawach, np. szefowi w pracy, foch takiej osoby może pogorszyć nasze położenie.

Nie radzę zwracać uwagi osobie, która przygotowuje dla nas posiłek, można mieć niemal pewność, że czegoś dosypie lub doleje.

Przekonałam się także o zgubnych skutkach szczerości i nie ma znaczenia czy dana osoba życzy sobie szczerości z naszej strony czy nie. Rzadko zdarza się, że ktoś chce usłyszeć szczerą opinię, raczej woli usłyszeć potwierdzenie własnego zdania.

Nigdy nie lubiłam udawać i nie za dobrze mi wychodziło sztuczne zachowanie. Na mojej twarzy natychmiast widać emocje, które czuję. Walczę z tym, bo mój rozmówca, zanim wypowiem swoje zdanie, wie czy będzie pozytywne, czy negatywne. Moi bliscy gdy chcą poznać moją opinię w jakiejś sprawie, wiedzą, że powiem to, co myślę.

Niektórzy cenią sobie szczere wypowiedzi ale z moich obserwacji wynika, że większość woli pozostać w nieświadomości niż poznać brutalną niekiedy prawdę.

Powiedzieć koleżance lub koledze, że źle wygląda z jakiegokolwiek powodu często wywołuje focha z jej lub jego strony pomimo dobrych intencji z naszej strony. Nawet gdy ktoś wyraźnie prosi o nasze zdanie, w odpowiedzi na naszą opinię można spotkać się z fochem. 

Kilka lat temu jedna z bliskich mi osób, wiedząc jak reaguję gdy coś mi się nie podoba zaprosiła mnie do siebie, założyła futro z norek i zapytała jak w nim wygląda. 
- Fatalnie - powiedziałam - Jest za duże, głowa wyrasta ci z kołnierza, masz szerokie bary i wyglądasz w nim jak niedźwiedź.
- Dlatego poprosiłam ciebie o zdanie - powiedziała - koleżanka chce mi sprzedać to futro i twierdzi, że wspaniale w nim wyglądam. Wiedziałam, że ty powiesz mi szczerze czy rzeczywiście tak jest. 

Ostatnio, jedna z bliskich mi osób została namówiona by wzięła sobie do towarzystwa kota. Znając jej sytuację, wiedziałam, że nie jest to najlepszy pomysł. Starałam się delikatnie wyperswadować jej ten pomysł, bo wiem, że koty wchodzą wszędzie. Wspinają się po meblach, wchodzą na stół, zjadają pozostawione na stole jedzenie, drapią meble i.t.p.
Moje uwagi na nic się nie zdały, kot zamieszkał pod jednym dachem ze szczęśliwą panią i panem, który jest bardzo wyczulony na wszelkie bakterie. Już widzę, oczami wyobraźni, kota spacerującego po stole lub blacie w kuchni, na którym przygotowuje się jedzenie i higienicznego pana, którego szlag trafi, bo takich sytuacji nie przewidział... Nie chcąc narazić się na focha postanowiłam nie wypowiadać się więcej w tym temacie, poczekam kiedy sami przyznają mi rację.

Nie uważam się za najmądrzejszą na świecie, zdarza mi się podejmować błędne decyzje, potrafię jednak, nawet po wielu latach, przyznać się do błędu. Zdarzyło mi się odszukać osobę, którą obdarzyłam fochem po kilku latach, przeprosić ją i przyznać rację, do dziś jesteśmy w dobrych stosunkach. 

Wiele osób próbowało mnie ostrzec przed zgubnymi skutkami związku z moim byłym partnerem. Jedną z nich była moja bardzo bliska przyjaciółka. Byłam tak zakochana, że nie chciałam słuchać nikogo, nawet jej. Zerwałam z nią kontakt. Po kilku latach, gdy przekonałam się, że miała rację, napisałam do niej list z przeprosinami za mojego focha. Przyjaciółka oczywiście doskonale mnie zrozumiała i nasza przyjaźń trwa nadal.

Foch to potoczne określenie obrażania się, nie koniecznie mającego sens. Najczęściej strzelają focha dzieci, którym rodzice czegoś zabraniają. Przeważnie, prędzej czy później, wyrasta się z takich zachowań. Nie każdemu jednak to się udaje. O ile jednak z fochem dziecka można sobie poradzić, to z dorosłym bywa gorzej. Przekonałam się,  że nie należy być zbyt szczerym, bo więcej można stracić niż zyskać. 

czwartek, 16 lipca 2015

Wychowanie fizyczne

Kawka pobudza do działania, do ćwiczeń również. Miło jest napić się kawki również po ćwiczeniach, np. w nagrodę za dobre wyniki.

Kiedyś ludzie więcej się ruszali, chodzili pieszo, bo nie każdy miał swój pojazd, zdobywali pożywienie uprawiając ziemię lub polując, żeby ogrzać się w domu musieli narąbać drewna lub przynieść węgla... Obecnie korzystamy z wielu udogodnień, co eliminuje ruch. Prace fizyczne wykonują maszyny, przemieszczamy się komunikacja lub samochodami, zakupy zamawiamy przez internet oszczędzając czas i siły, w zamian większość czasu spędzamy siedząc.


Dzieci kiedyś bawiły się na podwórkach grając w różne gry zręcznościowe, dziś grają w gry komputerowe siedząc w domu. Brak ruchu bardzo źle wpływa na stan zdrowia. Nawet sportowcy, po zakończeniu kariery, gdy nie trenują już intensywnie jak wtedy, gdy przygotowywali się do zawodów podupadają na zdrowiu.


Wykonując codziennie nawet podstawowe ćwiczenia, można utrzymać organizm w dobrej kondycji do późnej starości, potwierdza to spora grupa ludzi w podeszłym wieku, którzy starają się jak najwięcej ruszać.


Niedawno przeczytałam: Co dziesiąty uczeń zwolniony na stałe z WF-u http://m.interia.pl/fakty/news,nId,1848906? z moich doświadczeń wiem, że powodem nie zawsze są schorzenia. 

Zarówno dzieci jak młodzież nie chcą uczestniczyć w zajęciach WF-u nie tylko z powodu złego samopoczucia. Zdarza się, że wzajemnie dokuczają sobie z powodu wyglądu. 

Gdy byłam dzieckiem, dzieci także dokuczały sobie wzajemnie, ale nie na taką skalę jak obecnie. Nie ma miejsca dla osób, których sylwetka odbiega od bliżej nieokreślonej normy. O ile mniej dokucza się osobom z niedowagą, to dla osób z nadwagą nie ma litości. Nie zachęci się w ten sposób do ćwiczeń. Osoby, których wygląd jest wulgarnie wyszydzany, nie chcą ćwiczyć w grupie która je wyśmiewa i trudno się dziwić.

Sama, będąc dzieckiem nie miałam takich problemów, wyśmiewana byłam jednak gdy nie radziłam sobie z niektórymi ćwiczeniami sprawnościowymi, czy każdy musi mieć talent gimnastyczny? Czy każdy musi być szybkim biegaczem? Czy każdy musi mieć umiejętności w grach zespołowych?

Oczywiście, podczas takich zajęć można wyłowić młode talenty sportowe, podobnie jak w innych dziedzinach nauki - matematyka, fizyka czy chemia. Nie powinno to jednak oznaczać, że uczniowie nie wyróżniający się konkretnymi zdolnościami mają być wyśmiewani.

Gdy zaczęłam uprawiać nordic walking, moje marsze również były komentowane. Najczęściej słyszałam: zgubiła pani narty? Takim komentarzom często towarzyszył śmiech. Mając słuchawki i dosyć głośną muzykę w uszach, nie zawsze słyszałam co jest takiego śmiesznego w moim marszu z kijkami, z czasem przestałam na nie zwracać uwagę. 
Coraz więcej osób uprawia ten rodzaj sportu, coraz więcej osób biega, ale trudno mi powiedzieć czy mniej jest obecnie komentarzy na temat uprawiających tego rodzaju sporty na ulicach.

Jeśli ktoś chce uprawiać sport, to będzie go uprawiał, nawet gdy jako dziecko nie ma ku temu zdolności, nie powinno się jednak nikogo zniechęcać, a szyderstwa rzadko motywują do jakichkolwiek działań, częściej powodują zaniechanie i wycofanie. Warto zastanowić się nad powodami niechęci, a nawet strachu przed lekcjami W-Fu w szkołach.

niedziela, 5 lipca 2015

Dobra żona = dobra kucharka

Kawkę do łóżka mogę przyrządzić sobie sama, generalnie najbardziej smakuje mi kawka, którą sama sobie zrobię. 

Nie oczekuję od partnera żeby mi gotował, dlatego nie rozumiem dlaczego mężczyźni jako podstawowy wymóg przy wyborze partnerki stawiają jej umiejętność gotowania. To żenujące. W skrócie można stwierdzić, że mężczyźni nie potrzebują partnerki życiowej, seksualnej, czy chociażby przyjaciółki. Potrzebują kucharki, sprzątaczki i niańki do dzieci, które spłodzą.

Właśnie przeczytałam newsa o zaręczynach jednego z gwiazdorów telewizyjnych. Pozwolił swojej przyszłej narzeczonej wybrać pierścionek! Ma gest... W jednym z wywiadów na pytanie czego oczekuje od przyszłej żony odpowiedział, że byłoby cudownie gdyby umiała gotować (na pierwszym miejscu), musi być zawsze uśmiechnięta (z nad garów zapewne), trochę zwariowana (np. rzucać talerzami?), dobra (cóż za ogólne pojęcie) i tolerancyjna (wszystko wybaczać i podzielać zdanie męża?). 

Dojrzały 35 letni kawaler, zapewne dopieszczony przez mamusię, szuka drugiej mamusi, tylko młodszej. Chyba tylko po to, by móc z nią uprawiać seks, z tym, że nie na pewno, bo tolerancyjna żona powinna zaakceptować kochanki...

Z wypowiedzi różnych znajomych wnioskuję, że ludzie wiążą się ze sobą by razem dobrze zjeść. Całe życie podporządkowują jedzeniu.

- Co na śniadanie?
- Co na obiad?
- Co na kolację?

Podstawa małżeńskich dialogów. Czy na prawdę dwoje ludzi nie ma pomysłów na spędzanie ze sobą czasu? Kobiety, które są w związkach z mężczyznami nawet rozmawiając między sobą wymieniają się przepisami kulinarnymi, a wydawałoby się, że świat idzie na przód...

Słyszałam, że mężczyźni są świetnymi kucharzami, prowadzą nawet programy kulinarne. Kobiety również takie prowadzą. Co ciekawe, pokazywani są szefowie kuchni, którzy częściej krzyczą na swoich pracowników, używając niejednokrotnie wulgarnych wyzwisk i są to zarówno kobiety jak mężczyźni. Nie najlepiej zatem kojarzy mi się sztuka kulinarna...

Każdy związek zawierany jest w celu czerpania wzajemnych korzyści, żeby był udany, korzyści dla obu stron powinny być jednakowe. Jednakowy powinien być także wysiłek wkładany przez każdą ze stron. Warto wymieniać się codziennymi czynnościami, by nie odczuwać wykorzystywania przez drugą stronę. 

sobota, 4 lipca 2015

Dyskryminacja

Kawka przyrządzana jest na wiele sposobów, nie spotkałam się z dyskryminacją osób, które piją kawkę, bez względu na sposób w jaki jest przyrządzona. 

Niestety, w innych dziedzinach życia ludzie potrafią tak zaszczuć osobę wyróżniającą się czymkolwiek, że w konsekwencji taka osoba odbiera sobie życie.

Niby cały świat walczy z dyskryminacją, a jednak codziennie spotykam się z nią na każdym niemalże kroku.

Istnieje kilka powodów dyskryminacji. Kolor skóry nie znajduje się już dziś w czołówce. Na czasie jest w dalszym ciągu światopogląd (wiara kontra ateizm), choć zdawałoby się, że przy obecnym stanie wiedzy mordy w imię bogów mamy już za sobą - nic bardziej mylnego. O ile katoliccy hierarchowie nieco wyluzowali skupiając się na dyktowaniu swoim barankom w jaki sposób mają myśleć, to islamiści nadal mordują (w ich pojęciu) niewiernych.

Kolejną pozycją powodów dyskryminacji stał się wygląd zewnętrzny, do którego należy tusza, sposób ubierania się, układania włosów czy makijaż. Istnieje ogólne przyzwolenie na szydzenie z osób mających nadwagę, inną od hetero orientację seksualną, a nawet swój styl ubierania się. Osoby dręczone z powodu wyglądu, będące zazwyczaj osobami bardzo wrażliwymi, wycofują się z życia publicznego, unikają kontaktów nawet z najbliższymi, stają się samotne, co w konsekwencji sprawia, że nie chcą żyć.

Nikt kompletnie nie stara się tego zmienić. Piękni i bogaci w brutalny sposób wypowiadają się w różnych mediach, na forach internetowych na temat osób, którym nie powiodło się w jakiejś dziedzinie, oceniając powierzchownie powody takich niepowodzeń. Atakowane osoby przeważnie nie mają siły na ciągłe odpieranie ataków, przychodzi moment, że mają dość i wtedy następuje dramat. Media ponownie mają o czym mówić lub pisać, ponownie rzucane są stwierdzenia: brak tolerancji czy państwo zawiodło. Mija kilka dni lub miesięcy, do kolejnego dramatu i nadal nikt nic nie robi by zapobiec następnej bezsensownej śmierci.

Obserwuję takie sytuacje od kilkudziesięciu lat. Pierwszy raz zetknęłam się z nękaniem w szkole podstawowej. Dzieci wtedy nie były jeszcze tak okrutne jak dziś, ale dorośli pomagali im podsuwając pomysły. Moja wychowawczyni w podstawówce miała obrzydliwy zwyczaj szydzenia np. z nazwisk uczniów. Skoro ona mogła, to uczniowie też. Każdemu starała się przykleić jakąś łatkę. Wygląd ucznia też był dobrym powodem do kpin. W czwartej klasie jedna z uczennic popełniła samobójstwo. Do dziś nie wiem jaki miała powód, byłam wtedy dzieckiem, nie rozumiałam tego co się stało i do dziś nie rozumiem. Jaki powód mogło mieć 10-letnie dziecko???

Pomimo artykułów w kodeksie pracy dotyczących dyskryminacji, w zakładach pracy ma się ona bardzo dobrze. Osoby, których szefowie nie darzą sympatią nie doczekają się na awans, nie dostaną nagrody ich starania nie są doceniane, zupełnie jak by nie istniały. Podnoszenie kwalifikacji, zwiększanie wydajności nie ma znaczenia, sympatia szefa - to jest dziś kluczem do kariery. Wieczna dyskryminacja także jest dręczeniem, które przybiera na wadze gdy szefem jest zawodowy psycholog, wygląda to wtedy na dręczenie z premedytacją, często także zakończone dramatem. 

Dziś w każdym okresie życia można, tak można, zadręczyć człowieka. Świat specjalnie nie zmienia się pod tym względem. Nastąpił ogromny rozwój cywilizacyjny, ludziom wydaje się, że osiągnęli wyższy poziom rozwoju, a sferze dyskryminacji nadal siedzą w średniowieczu.Życie ludzkie, sądząc z ostatnich batalii o antykoncepcję, ma wartość na etapie zarodka, później można je zniszczyć równie prosto jak w czasach inkwizycji gdy skazywano ludzi na stos.

Przeraża mnie życie w takiej cywilizacji, w której muszę swoje poglądy dostosować do widzimisię samozwańczych autorytetów, w której nie ma wolności, chociaż władze starają się twierdzić inaczej. Bo czym jest wolność gdy mój wygląd nie zależy ode mnie lub sama nie decyduję z kim mam uprawiać seks? 

Ciężko jest nie brać do siebie uwag na swój temat, nie wszystkim się udaje, bo ludzie mają różną wrażliwość. Należy to brać pod uwagę wypowiadając się, zwłaszcza publicznie (a taki charakter mają wpisy na forach internetowych), na temat jakiejś osoby, zgodnie z powiedzeniem: nie czyń drugiemu co tobie nie miłe. Warto zawsze zastanowić się jaki może być skutek krytycznej wypowiedzi.

niedziela, 28 czerwca 2015

Bezczelność

Kawka to napój, którego nikt bezczelnie nie wciska. Raczej serwowany jest w kulturalny sposób. Szczególnie do łóżka. 

Są jednak napoje mające taki wpływ na ludzi, że stają się bezczelni. Znam też ludzi bezczelnych bez względu na to co spożywali. Po prostu taki mają charakter...

Bezczelność niektórych ludzi potrafi mnie zadziwić, a nie łatwo mnie zadziwić. Z reguły są to prośby o wykonanie polecenia, wydanego tonem nie znoszącym sprzeciwu, wręcz zastraszającym.
Gdy odmówi się wykonania takiego polecenia najpierw słyszy się pytanie: dlaczego nie? wspomagane zdziwieniem i przemiłym uśmiechem, następnie coraz natarczywsze naciski by jednak wykonać polecenie. 
Gdy nadal odpiera się takie ataki rzeczony bezczel posuwa się do wbijania w poczucie winy, stara się by osoba odmawiająca wykonania prośby poczuła odpowiedni dyskomfort. 

Ostatnio byłam świadkiem takiej sytuacji. W jednej z instytucji, w grupie kilkudziesięciu pracowników, jedna z pracownic urodziła dziecko. Niby nic szczególnego, w takiej grupie, co jakiś czas zdarza się komuś urodzić dziecko. Mam możliwość obserwować takie zjawiska od kilkudziesięciu lat. Ta sytuacja była o tyle wyjątkowa, że dziecko urodziła osoba darzona szczególnymi uczuciami przez szefostwo. 

Wszyscy pracownicy owej grupy otrzymali wiadomość za pośrednictwem Internetu, że narodziny tego właśnie szczególnego dziecka zostaną odpowiednio uhonorowane. Matka dziecka zażyczyła sobie prezent od współpracowników za kilkaset złotych. Kwota składki wyniosła kilkanaście złotych na osobę. Nie byłby to wielki wydatek ale biorąc pod uwagę co najmniej kilkanaście matek, które urodziły dzieci wcześniej i nie dostały żadnego podarunku z tej okazji prośba o zakup czegokolwiek była według mnie bezczelna. 

Większość osób wyraziła zgodę i wyłożyła pieniądze na ten zakup. Osoby, które nie odpowiedziały na wiadomość, odbierały telefony z zapytaniem czy na pewno nie będą wpłacać składki na ten zakup, a niektórym złożono wizytę, by odpowiedź odmowną usłyszeć osobiście. 

Prezent został kupiony i wydawało się, że to koniec tej historii, okazało się jednak, że nie.  Do wszystkich, łącznie z osobami, które odmówiły wpłaty, zostały wysłane zdjęcia prezentu, a obdarowana mama, wraz ze świeżo urodzonym dzieckiem odwiedziła koleżanki z pracy. 
Pierwsze kroki skierowała do tych, które nie dołożyły się do prezentu, z podziękowaniem za prezent. Przypadek? Nie sądzę... Jestem przekonana, ze wiedziała kto uczestniczył w zakupie, a kto nie. Uważnie obserwowała koleżanki, myśląc zapewne,  że chociaż zaczerwienią się ze wstydu. Zawiodła się, niestety.

Niedługo przekonam się czy będzie to zapoczątkowana nowa, świecka tradycja kupowania świeżo upieczonym rodzicom prezentów. Kilka dni temu, w tej samej grupie pracowników przybyło kolejne dziecko. Prezentu nie dostało. 

Moje obserwacje przez wiele lat utwierdziły mnie w przekonaniu, że ludzie bezczelni lepiej radzą sobie w życiu. Narzucają innym swoje poglądy, zmuszają do spełniania ich oczekiwań nie dając nic w zamian, a często krzywdząc tych, którzy spełnili ich prośby.Często określa się bezczelność jako dążenie do celu po trupach. To mocne określenie, często bywa dosłowne. 

Nie potrafię być taka ale nauczyłam się z wiekiem asertywności. Z bezczelnymi ludźmi nie wchodzę w bliskie relacje, za dużo takich osób wykorzystało moją przychylność, uczynność i miękkie serce. Nauczyłam się także opanowywać wyciąganie do wszystkich pomocnej dłoni.  Niestety, jest na świecie wiele osób, które nie potrafią się przeciwstawić bezczelności i pomimo mojej irytacji na tę cechę przyjdzie mi się jeszcze nie raz z nią zmierzyć. 

niedziela, 7 czerwca 2015

Era suplementów

Kawka, ten wspaniały napój o cudownym smaku i zapachu, może być zastąpiona suplementem tylko w jakim celu? Łykać tabletkę zamiast pić świeżo zaparzoną? Pozbawiać się przyjemności zastępując naturalny napój wytworem syntetycznym? Nie widzę sensu.

Oglądając telewizję, w przerwach reklamowych, zachęcani jesteśmy różnymi produktami firm farmaceutycznych zastępującymi naturalne jedzenie. Prym wiedzie pewna firma, której nazwa nie jest pokazywana w reklamie.

W większości reklam słyszę suplement diety, jak by na rynku nie było produktów spożywczych, które można spożywać w naturalnej postaci. 
Jeśli mamy jakieś niedobory w organizmie, to lekarz zachęca do przyjmowania suplementów, zamiast pouczyć pacjenta, w jakich produktach spożywczych znajduje się najlepiej przyswajalny składnik, którego aktualnie nam brakuje - poleca gamę wyrobów farmaceutycznych.

W jednym z porannych programów telewizyjnych, na ten temat wypowiadał się lekarz, przestrzegając przed suplementami. Za rzadko, niestety, jesteśmy informowani o zgubnych skutkach stosowania suplementów bez zapoznania się z ich składem, polegając jedynie na tym, co usłyszymy w reklamie. Reklama nie informuje o skutkach ubocznych. O nich właśnie mówił lekarz we wspomnianym programie.

Kiedyś zastanawiałam się, po co w co drugim budynku znajduje się apteka, niektóre zastąpiły sklepy spożywcze, które były nierentowne. Po obejrzeniu kilkuset reklam w telewizji, zrozumiałam, że ludzie zamiast kupować żywność, kupują jej suplementy.

Jesteśmy narodem zajmującym czołowe miejsce w rankingu lekomanów. Przyjmowanie suplementów stało się modne, a przecież jesteśmy bardziej krajem rolniczym niż farmaceutycznym.
Czasem trzeba wspomóc się lekami, gdy choroba, z którą przyjdzie się zmierzyć tego wymaga, ale zastępowanie jedzenia tabletkami nie sprawi, że będziemy zdrowsi.

Najgorsze są suplementy polecane dzieciom od najwcześniejszego wieku: na apetyt, na sen, na szybszy wzrost i.t.p. Po co to wszystko? Gdy byłam dzieckiem, na apetyt stosowano zioło o nazwie piołun, można było po nim nie tylko stracić apetyt, a nawet poczuć totalny wstręt do jedzenia. Dziecko, które ma odpowiednia dietę, dużo przebywa na świeżym powietrzu, bawi się w sposób wymagający ruchu - nie potrzebuje ani suplementów na apetyt ani na sen. Urośnie także bez wspomagaczy.

Niektóre suplementy są wartościowe, należy jednak sprawdzić dokładnie ich skład, co w dzisiejszych czasach i dostępie do informacji nie jest trudne. Nie wszyscy są lekarzami. W reklamach przedstawia się korzyści, a każdy organizm jest inny i różnie może zareagować. Prawdę mówiąc nie znam człowieka, który by wiedział wszystko o swoim organizmie. Znam natomiast bardzo wiele osób, które nawet nie sprawdzają swojego stanu zdrowia zbyt często.

Gdy pojawia się jakaś dolegliwość, w pierwszej kolejności szuka się antidotum, bez zastanawiania się nad przyczyną danej dolegliwości. Oglądając reklamę polecającą złoty środek, ludzie wolą go zażyć niż czekać miesiącami na wizytę u lekarza, to akurat mnie nie dziwi. Warto jednak poszukać informacji, czy reklamowany suplement nie zrobi w naszym organizmie większej szkody niż pożytku. Zwłaszcza zanim cokolwiek poda się dziecku.

Suplementy w połączeniu z przyjmowanymi lekami, przepisanymi przez lekarza mogą także zaszkodzić. Należy zawsze porozumieć się z lekarzem gdy zamierza się zastosować jakikolwiek suplement diety. Niestety większość ludzi uważa, że skoro suplementy można kupić bez recepty - nie są szkodliwe. Mogą jednak zawierać substancje, które wchodzą w reakcje z lekami i stają się niebezpieczne. Należy o tym bezwzględnie pamiętać.

piątek, 5 czerwca 2015

Strach

Podczas przygotowywania mojej ulubionej kawki, boję się tylko by nie rozlać. Rozlana kawka ma zaburzone proporcje i w związku z tym nie smakuje tak jak bym chciała. To według większości ludzi może być dziwactwo, ale każdy jakieś ma, ja mam takie.

Zauważyłam, że od zarania dziejów, straszy się ludzi by nakłonić ich do wykonania przeróżnych zadań. Począwszy od zachęcania dzieci do jedzenia (nie urośniesz, nie będziesz silna/silny), sprzątania (zjedzą cię robaki), poprzez zachęcanie młodzieży do nauki (nie znajdziesz pracy), a następnie motywowanie pracowników (możesz stracić pracę albo obetnę ci premię).

Całe życie w strachu. Słuchając wypowiedzi polityków, którzy pretendują na najwyższe stanowiska w państwie ogarnia mnie wręcz paniczny strach. Żadna partia nie używa argumentów, które mogłyby mnie do niej przekonać, posługują się jedynie straszeniem co będzie gdy władzę przejmą konkurenci.

Gdy usłyszałam, że wybrany w demokratycznych wyborach prezydent, modli się o rozum do jakiegoś ducha, zastanawiam się co dalej będzie z moim krajem? Każdy z ministrów będzie się modlił by duchy pomogły mu w zarządzaniu? Jeśli nie dostosuje się do prezydenckich metod pozyskania wiedzy, będzie postraszony piekłem?

Zdawało mi się, że żyjąc w XXI wieku wiedzę będzie się zdobywało poznając fakty, a nie mity. Okazuje się, że podczas gdy cywilizowany świat korzysta ze zdobyczy nauki, mój kraj cofa się do średniowiecza. Gdy na świecie panowała ciemnota, można było straszyć ludzi mękami piekielnymi, dziś ludzie powinni być bardziej oświeceni. Sami dla siebie tworzą takie piekło na Ziemi, że biedny Lucyfer za głowę się łapie, nie dorastając ze swoimi pomysłami ludziom do pięt.

Zakompleksieni i sfrustrowani politycy nie starają się by państwo sprawnie funkcjonowało, straszą siebie nawzajem nagraniami z ukrycia, posługując się cytatem z klasyki: permanentna inwigilacja. Codziennie pojawiają się w mediach doniesienia jednych na drugich, a wszystko to w katolickim kraju, rozmodlonych ludzi, bijących czołem przed słynnym papieżem - rodakiem.

Wywalczyliśmy sobie niedawno wolność słowa, ale tak na prawdę strach się odezwać, bo wszystko co się powie może być wykorzystane przeciwko nam. Jeszcze niedawno byłam szczerą, otwartą osobą. Niestety, zaufałam zbyt wielu osobom i więcej miałam z tego powodu przykrości niż korzyści, jestem zatem zmuszona do wypowiadania się pod pseudonimem.

Ludzie rzucają hasła o wolności i równości, a tymczasem dręczą swoimi wypowiedziami w internecie, na ulicy, ludzi o odmiennych poglądach lub mających poważne problemy zdrowotne, wpływające na wygląd zewnętrzny. Stale zwiększa się ilość ludzi wykluczonych ze społeczeństwa z różnych powodów, ludzi pozbawiających się życia nie widząc dla siebie przyszłości.  Żadna modlitwa, strach przed piekłem ani duchy tego nie zmienią, należy zmieniać ludzi. 

Dopóki nie zmieni się mentalność ludzi w moim kraju, nie widzę możliwości zmian, na które młodzi ludzie czekają. Zauważyłam, że właśnie młodzi ludzie są obecnie najbardziej okrutni dla siebie, czy to właśnie takiego zachowania uczą się na lekcjach religii w szkołach? Mnie w domu nauczono, że należy pomagać słabszym, dziś chyba nikt tego nie uczy... Osoby słabe i chore boją się wychodzić z domu, strach przed agresją otoczenia paraliżuje ich funkcjonowanie.  Czy tak powinno wyglądać życie w cywilizowanym kraju, w XXI wieku?

Odważni ludzie, podejmujący działania, które mogą zmienić sposób kierowania krajem z kościelnego na cywilny, są natychmiast krytykowani i wyzywani w niewybredny sposób. Strach pomyśleć, że takich odważnych może być coraz mniej.

Chciałbym dożyć czasów bez strachu, by motywacją do działania były perspektywy szczęścia i dobrobytu, a nie piekielne męczarnie.

niedziela, 10 maja 2015

Cele życiowe

Decyzje w ważnych sprawach życiowych najlepiej podejmować przy dobrej kawce. Można się wtedy zrelaksować, kawka pobudza pracę mózgu, pomaga w koncentracji. Między jednym łykiem, a drugim łatwiej rozważa się pozytywne i negatywne strony podejmowanych decyzji.

Każdy człowiek wyznacza sobie cele życiowe, nawet taki, który nie ma wielkich ambicji. Dla jednego celem życiowym jest zdobycie majątku, by żyło się łatwiej, dla innego dobra zabawa, dla jeszcze innego założenie rodziny. Znam także ludzi, którzy, z różnych powodów, myślą tylko o zaspokojeniu podstawowych potrzeb.

Wiele osób, w trakcie realizacji wyznaczonych celów, nie ogranicza się i wyznacza sobie kolejne cele. Podejmowanie nowych wyzwań, rozwija i daje większe zadowolenie z życia. Niektórzy jednak, zatracają się w swoich dążeniach.
Tak jak w przypadku każdego wysiłku potrzebny jest odpoczynek, w wyznaczaniu sobie kolejnego celu - również. Ludzie często o tym zapominają. W dążeniu do celu potrafią się kompletnie zatracić, często zapominając o najważniejszym - o sobie. 



Obserwuję w swoim otoczeniu osoby, które są tak pochłonięte dążeniem do osiągnięcia celów życiowych, że nie zauważają negatywnych skutków wywieranych przez stosowane przez nich środki do osiągnięcia wybranego celu. 
Osoby wspinające się na szczyty kariery zawodowej, poświęcają przeważnie najbliższych, dla których mają coraz mniej czasu, tracą znajomych, w końcu tracą także zdrowie, a nawet życie. Jaki cel wart jest takich poświeceń?
Od wieków, podstawowym celem życiowym, poza zdobyciem pożywienia i dachu nad głową, było znalezienie partnera i posiadanie dzieci. Zauważyłam, że obecnie są to także główne cele wielu ludzi. Myślę, że wynika to z potrzeb społeczeństwa, w którym żyjemy. Od najwcześniejszego wieku, dzieci wychowywane są w przeświadczeniu, że stworzenie podstawowej komórki społecznej, to najważniejszy cel w życiu.

Znam kobiety i mężczyzn, którzy tkwią w toksycznych związkach tylko dlatego, że dla otoczenia są rodziną, a rodzina, według nich, jest najważniejsza. Taki stan rzeczy może  również prowadzić do zgubnych skutków.
Myślę, że we wszystkim należy zachować umiar i zdrowy rozsądek. Zapewnienie sobie utrzymania jest bardzo ważne, warto jednak zastanowić się czy przy okazji zdobywania środków nadal pozostanie się przyzwoitym człowiekiem, nie krzywdzi osób napotkanych po drodze.

Znam wiele rozbitych rodzin, w których najbardziej cierpią dzieci. Rodzice, starając się zapewnić dzieciom jak najlepsze warunki bytowe (bo to wydaje się najważniejsze), spędzają z dziećmi, a także ze sobą coraz mniej czasu. Prowadzi to do utraty więzi jaka powinna być między najbliższymi. Przestają się rozumieć, nie spełniają wzajemnych oczekiwań, efektem są coraz częstsze nieporozumienia i wzajemna niechęć. 
Pretensje narastają i następuje koniec związku, rozpad rodziny, albo powstała sytuacja powoduje dużo poważniejsze dramaty.

Jeśli celem życiowym jest osiągnięcie wysokich zarobków, często zależnych od stanowiska, ludzie potrafią poświęcić wiele. Wszelkie zasady przestają obowiązywać, bo gdy sztywno się ich trzyma, niczego się nie osiągnie. Honor należy schować do kieszeni, kłaniać się (i nie tylko) trzeba tym, od których zależy wysokość zarobków, we wszystkim im przytakiwać, wychwalać ich metody pracy, chociaż się z nimi nie zgadzamy. Nie należy przedstawiać swojego zdania, bo może być użyte przeciwko nam. Nie zwracać uwagi na błędy decyzyjnym osobom, to pierwszy krok do utraty pracy. Doświadczyłam tego na sobie, w swojej karierze zawodowej. Wprawdzie nie straciłam pracy, ale było blisko. Odeszłam z tej pracy sama i na swoich warunkach, bo wytrzymać tam i tak nie byłam w stanie.

Wiele osób jako cel życiowy wybiera karierę naukową. Jeśli ktoś chce zdobyć wiedzę, nie widzę w tym nic złego, wręcz przeciwnie. Niektórzy jednak stawiają, na ilość tytułów, co z samą nauką ma niewiele wspólnego. Studiowałam pracując, a wiec nie tak dawno temu. Jako osoba dorosła, mogłam ocenić umiejętności i poziom jaki reprezentowali moi wykładowcy. Nie wszyscy, według mnie, mieli wiedzę adekwatną do tytułów przed nazwiskiem. Że nie wspomnę o sposobie wysławiania się, zastanawiam się kto pisał im prace magisterskie, rozprawy doktorskie itp. Wykładowca na wyższej uczelni powinien znać język, w którym wykłada, na odpowiednim poziomie. Niestety, niektórym daleko było do doskonałości. Nie wspominam tu o przytaczanych dowcipach w trakcie wykładu, ale o samym wykładzie. Tacy ludzie oceniają pracę innych i decydują o ocenach na egzaminach...

Kolejny przykład to cytując klasyka: 
...Teraz będę już szczery, poszedłem drogą kariery, kariery na estradzie, na pewno sobie poradzę...
Oczywiście jest cała masa utalentowanych osób, porywających swoim śpiewem tłumy. Jest też wiele osób posiadających zdolności aktorskie i z powodzeniem występujących na deskach teatru czy w filmie. Nie każdy z nich osiąga wymierny sukces dzięki swojemu talentowi.  Dzięki swoim zainteresowaniom muzycznym znam kilku muzyków mniej lub bardziej popularnych. Wiem jaka jest konkurencja na rynku muzycznym i jak trudno jest się przebić.  Jeden z takich właśnie znajomych muzyków, występujący od ponad 30 lat, w dość znanym polskim zespole, na moje pytanie: dlaczego tak rzadko przyjeżdżacie do Warszawy? Odpowiedział mi kiedyś: żeby wystąpić z koncertem w Warszawie to trzeba nieźle d... dawać. 

I na tym właśnie, według moich obserwacji, polega zdobycie popularności i osiąganie sukcesów. Tak jest skonstruowany nasz ówczesny świat, trzeba o tym pamiętać wyznaczając sobie cele życiowe.

piątek, 1 maja 2015

Ewolucja czułych słówek

Mój ulubiony napój to kawka, kawusia, a nawet kawunia. Nawet gdy się rozleje nie wyzywam jej. Moje uczucia względem kawki nie zmieniają się, a wręcz umacniają.

Zauważyłam, że w związkach wygląda to inaczej. Na początku każdego związku, gdy dwoje ludzi darzy się gorącym uczuciem, nazywają siebie wzajemnie: kochanie, skarbie, najdroższa lub najdroższy, długo można by wymieniać czułe nazwy. To oczywiście bardzo miłe. W miarę upływu czasu i spadku temperatury uczuć czułe słówka tracą na czułości.

Najpierw stają się pieszczotliwo-złośliwe: np. staruszku czy staruszko, by przeistoczyć się w stara lub stary. Kurczaczek zmienia się w starą kwokę, rybka w kaszalota, miś w barana, a ogier w starego capa. Bardzo często w wyniku nieporozumień albo kłótni padają coraz mniej przyjemne słowa.

Czułe zwroty przechodzą kolejne fazy ewolucji i stają się złośliwe, dotkliwe, coraz bardziej dokuczliwe i pogardliwe, aż w końcu wulgarne. Zadziwia mnie jak dwoje bardzo bliskich sobie osób potrafi wyzywać się wzajemnie w coraz gorszy sposób. Trudno uwierzyć, że jakieś uczucie łączyło kiedykolwiek taką parę.

Oczywiście zmiany nie są jednakowo drastyczne w każdym związku, jednak obserwuję to w bardzo wielu związkach.

Rozmawiam z różnymi ludźmi i zauważyłam, że ta ewolucja galopuje gdy para weźmie ślub. Zaczyna się wtedy wytykanie wad, a więc określanie swoich partnerów złośliwymi nazwami, w zależności od okoliczności. Jak by kończyło się między nimi uczucie. O co chodzi?
Pamiętam, że różni znajomi, gdy wyszłam za mąż, pytali mnie: a jak tam twój stary? Na co odpowiadałam: ja mam młodego. Co było zgodne z prawdą bo mój mąż był ode mnie młodszy. Zauważyłam, że stara i stary to najczęstsze określenia współmałżonków. Często określa się w ten sposób także rodziców. Nigdy mi się to nie podobało, więc nie stosowałam i nie stosuję takowych.

Pomimo różnych nieporozumień, czego nie da się uniknąć w żadnym związku, w którym byłam, nigdy się nie wyzywaliśmy. Wychodzę z założenia, że aby nie usłyszeć jakichkolwiek epitetów pod swoim adresem, nie należy kierować takowych do nikogo.

Zadziwia mnie również, gdy po wzajemnych wyzwiskach ludzie spokojnie idą ze sobą do łóżka... Nie wyobrażam sobie żebym miała fizycznie zbliżyć się do człowieka, który zmieszał mnie z błotem.

Miałam kiedyś sąsiadów, którzy co roku, w imieniny sąsiada (wypadającymi kilka dni przed świętami, rzecz jasna rodzinnymi, z tradycją...), organizowali huczną imprezę. Po imprezie imieninowej zaciekle się kłócili, wyzywając siebie na wzajem, po czym sąsiadka, wraz z małymi dziećmi uciekała do swoich rodziców. Sytuacja powtarzała się niezmiennie przez 10 lat, które przemieszkałam w tym budynku i co roku zastanawiałam się po co ta kobieta wraca?

Jak można kierować wyzwiska, mniej lub bardziej brutalne do bliskiej sercu osoby, którą, podobno, darzy się uczuciem? Czy ludzie pogardzają osobami, którym wyznają miłość? Słysząc od różnych osób określenia, jakich używają w stosunku do swoich partnerów życiowych, zastanawiam się po co się wiążą ze sobą? Żeby mieć kim pomiatać? Może warto się zastanowić, czy bliska sercu osoba jest warta uczuć, zanim się z nią zwiąże. Jeśli nie ma się dobrego zdania o tej osobie, to po co się z nią wiązać?

Sama nie doświadczyłam wyzwisk od żadnego partnera, nie wiem jak mnie nazywali rozmawiając o mnie, mam nadzieję, że najgorzej nie było.

Gdy związek się kończy, wtedy zazwyczaj wyzwala ewolucję czułych słówek. Pary rozstają się z powodów generujących różne epitety. To akurat rozumiem, powinno się jednak zastanowić, że używając dosadnych określeń swoich zarówno byłych, jak i obecnych partnerów. Pokazujemy w ten sposób poziom kultury osobistej.

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Światopogląd

Kawka łączy ludzi, a nie dzieli, tak, jak wszelkiego rodzaju organizacje. Każdy przyrządza sobie kawkę w dowolny sposób i nie spotkałam się z wrogością osób, które piją kawkę przyrządzaną w inny sposób niż ja to robię. Byłoby to co najmniej dziwne...

Inaczej to wygląda wśród ludzi, gdy mają różne poglądy, zaczynają wtedy zwalczać siebie nawzajem. Takie sytuacje mają miejsce od zarania dziejów, co jakiś czas wrogość przeradza się w zabójczą agresję, ludzie mordują się wzajemnie by przekonać osoby o odmiennych poglądach do swoich racji.

Jonathan Swift w swym słynnym dziele z 1726 roku - Podróże Guliwera, wspaniale przedstawił powody konfliktów prowadzących do wojen. Czytałam tę książkę jako nastolatka, ale pamiętam, że kraj Liliputów prowadził wojnę z sąsiednim krajem Blefuscu, ponieważ w każdym z nich z innej strony zaczynano obierać jajko! Wówczas traktowałam tę książkę jak bajkę, nie odnosząc jej treści do rzeczywistości, dopiero po latach uświadomiłam sobie, że jest to karykatura czasów, w których żył autor. Pomimo upływu prawie czterech wieków, nadal aktualna!

Powody występowania konfliktów między ludźmi, zakończonych walkami zbrojnymi, w których zginęło miliardy ludzi, wyglądają podobnie. Najczęściej jest to narzucenie swoich racji. Gdy strona atakowana nie przyjmie ich, następuje zbrojny atak. Ludzie konstruują coraz bardziej śmiercionośną broń, zapominając o starej prawdzie - kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie. Co jakiś czas pojawia się na świecie władca-tyran, manipulujący swoimi poddanymi do tego stopnia, że bez żadnych zahamowań mordują ludzi mających odmienne przekonania, czy też w celu zawładnięcia większym terytorium.

Wiele mamy historycznych dowodów na takie poczynania. W dziejach ludzkości było wiele wojen, żadna jednak nie pochłonęła tylu ofiar ile wojny na tle religijnym. Najgorsze jest to, że pomimo wiedzy zdobywanej przez wieki, ludzie nadal są zdolni do zabijania w imię nieistniejących, wymyślonych przez siebie bogów. To jest przerażające. O ile jestem w stanie zrozumieć wiarę w różne, wymyślone przez siebie bóstwa, ludzi, którzy nie mieli pojęcia o miejscu Ziemi w kosmosie i czczących Słońce jak boga, o tyle nie jestem w stanie zrozumieć jak obecnie ludzie mogą wierzyć w jakieś nadprzyrodzone istoty... W dodatku, stają się bardzo agresywni, gdy próbuje się ich uświadomić, że to bajka wymyślona w celach manipulacji.  

Znam wiele osób, sama się do nich zaliczam, które, będąc wychowanymi w katolickich rodzinach, zmieniły światopogląd na skutek zdobytej wiedzy z zakresu, chociażby, fizyki. Z moich obserwacji wynika, że społeczeństwo jest coraz bardziej świadome manipulowania powtarzanymi od wieków bzdurami i to jest budujące. Przeraża mnie jednak wrogość i agresja skierowana w stronę osób zmieniających światopogląd.

Zgadzam się całkowicie z brytyjskim naukowcem - Richardem Dawkinsem, który, rozmawiając z fanatykami (bo trudno inaczej nazwać tych ludzi) religijnymi, doszedł do słusznego wniosku, że dalsze wpajanie, od najmłodszych lat, wiary w cuda doprowadzi do kolejnych zbrojnych konfliktów między wierzącymi w rożne bóstwa: http://wiadomosci.onet.pl/swiat/richard-dawkins-dzieci-nie-powinno-sie-uczyc-religii/e8cdn#.VSGkYPDEqmc.facebook

Zaciekłość fanatyków religijnych i rasistów doprowadzi ludzkość do tragedii. Nadal pali się ludzi na stosach i kamienuje w imię boga, to niepojęte w XXI wieku. 

Właśnie obchodzone są święta zmartwychwstania, jak można wierzyć w coś takiego? Owszem, zdarzają się przebudzenia osób doświadczających śmierci klinicznej, ale ale to nie to samo. Nabija się ludzi w butelkę, obiecując, że kiedyś znów wrócą do życia i zarabia się na tym niezłą kasę. Naiwnych, jak widać, nie brakuje. 

Mam nadzieję, że za kilka lat, wszyscy odetchną z ulgą, gdy uwierzą, że wszystkie religie istnieją tylko w jednym celu - utrzymaniu kościołów i księży, śmiejących się z naiwnych baranków płacących za wyimaginowane królestwo niebieskie.