niedziela, 31 sierpnia 2014

Okrężna droga, czy skrót?

Kawka z ekspresu, czy rozpuszczalna? Jedna i druga wymaga czasu na sporządzenie. Kawka rozpuszalna wymaga jedynie zagotowanej wody, do sporządzenia kawki z ekspresu potrzeba więcej czynności, nawet jeśli korzystamy ze skrótów typu: pojemniczki z kawką i mleczkiem. Która lepiej smakuje? Kwestia gustu.
W osiągnięciu celu też wybieramy różne drogi. Przekonałam się wielokrotnie, że droga na skróty powoduje osiągnięcie sukcesu na krótki okres. Jeśli lepiej się przygotuje, stosując okrężne podejścia, sukces jest trwalszy, ma większy wymiar i gwarantuje wieloletnie zadowolenie.
Gdy człowiek jest młody, chciałby szybko osiągać sukcesy w różnych dziedzinach - szybko znaleźć dobrze płatną pracę, mieć wymarzone mieszkanie i idealnego partnera. Życie uczy, że stare przysłowie: „Co nagle, to po diable". Oczywiście znam  osoby, które szybko osiągnęły wymarzone cele, po czym nastąpiła katastrofa w postaci utraty pracy, czy partnera i zakończyła erę dobrobytu.
Obserwuję swoich znajomych, rodzinę i widzę, że lepiej wiedzie się osobom, które wolniej, rozważniej i właśnie okrężną drogą dochodzą do celu. Sukcesy lepiej budować na solidnych fundamentach.
Studiowałam kilka lat temu i też miałam możliwość obserwowania jak do egzaminu przygotowują się ludzie młodzi i starsi, często o jedno pokolenie. Młodzi ludzie (oczywiście nie wszyscy) stawiali na tak zwane ściągawki, licząc, że zdołają spisać na egzaminie. Przyznam, że sama przygotowywałam takie materiały, z jedną różnicą, gromadziłam na ściągawkach skompensowaną wiedzę. Łatwiej było się z tego uczyć, natomiast korzystanie z nich na egzaminie uważałam za zbyt ryzykowne. Podobnie jak kopiowanie prac z internetu. Jeśli zrobi się samemu ściągawkę wybierając z literatury, czy nawet robiąc notatki z wykładów, istnieje szansa, że wiele zostanie w pamięci. Korzystając z materiałów opracowanych przez inną osobę, nie mamy pewności co do jakości opracowania, poza tym nie zapamiętujemy nawet spisując z tych materiałów na egzaminie. Nadchodzi czas kolejnego egzaminu, z dalszego zakresu wiedzy, opierającego się na podstawach z poprzedniego zakresu i taka niedouczona osoba nie jest w stanie poradzić sobie.
Obserwowałam takich studentów i zastanawiałam się jak będą pracować, jeśli uda się im skończyć studia... Obserwując różne osoby w pracy mam odpowiedź, pomimo iż piastują kierownicze stanowiska.

W relacjach między kobietami i mężczyznami także nie warto iść na skróty.  Znam osoby, które zdobywają partnerów jak trofea, najważniejsza jest ilość. Jest to jakiś sposób na życie, nie zaprzeczam, ale z czasem staje się nudny. Potrzeba stabilności bierze górę nad fantazjami. Trofea stają się bardziej lub mniej przyjemnymi wspomnieniami i zostaje pustka... Czas robi swoje, młodzi niegdyś zdobywcy tracą na urodzie i sprawności zarówno fizycznej, jak i seksualnej, zostają sami, nikomu nie potrzebni. 

Zanim wybierze się drogę, warto skorzystać czasem z cudzych doświadczeń, nie koniecznie ryzykować, zakładając, że nam się lepiej powiedzie.

piątek, 29 sierpnia 2014

Powroty

Kawka jest napojem, z którym nie rozstaję się nigdy na długi czas. Powrót jest zawsze miły i rozsmakowanie po powrocie utwierdza mnie w przekonaniu, że był konieczny.

Rozstania w związkach, a po pewnym czasie powroty nie sprawdzają się. Jest takie stare powiedzenie: „nie wchodzi się dwa razy do tej samej wody”, sprawdziłam - zgadza się. Nawet jeśli unika się zachowań, które doprowadziły do rozstania, taki związek ma marne szanse na przetrwanie.

Obie strony mają obawy, czy wyjaśnione być może problemy się nie powtórzą. Zaufanie jest naruszone, trudno jest zaufać ponownie. Wszyscy ludzie popełniają błędy i jak mówi kolejne powiedzenie: „Każdy zasługuje na drugą szansę”. Trudno jest jednak zapomnieć przykre doświadczenia. Codziennie dowiaduję się z różnych mediów jak znane osoby rozstają się, wracają do siebie, mam też znajomych, którzy rozstają się i wracają do siebie. 

Osobiście znam tylko jedną taką parę, której po powrocie udało się stworzyć dosyć trwały związek. Rozstali się w początkach związku, gdy kobieta zaszła w ciążę. Jakiś czas po rozstaniu, związała się z innym mężczyzną, ale ten związek także nie przetrwał. Po kilku latach wrócił do niej ojciec dziecka i od prawie 30 lat są razem.

Zadawano mi nie raz pytanie czy związałabym się ponownie z byłym partnerem, zrobiłam to tylko raz i dało mi to najlepszą nauczkę - nigdy więcej. Analizując wydarzenia, które skłoniły mnie zakończenia związków nie bardzo widzę możliwość powrotu, do któregokolwiek z nich. Ale znam osoby, dla których najważniejszą rzeczą w życiu jest bycie w związku. Pozwalają swoim partnerom na wielokrotne powroty, żeby tylko nie być singlem. 

Mam koleżankę, która od wielu lat daje kolejne szanse, wyniszczona kobieta, znerwicowana, ale ma męża... Dzieci już są dorosłe, więc może boi się samotności, z drugiej strony boi się powrotów, jeden strach goni drugi, mnie byłoby szkoda życia,  w końcu ma się tylko jedno. 

czwartek, 28 sierpnia 2014

Rozstanie

Rozstanie z kawką to bardzo przykre doświadczenie. Dwadzieścia lat temu musiałam rozstać się z nią na rok. Lekarz polecił mi picie kawki bezkofeinowej, bez cukru. Dla mnie to taka kawka bez kawki, wolałam wcale nie pić, niż pić taką kawkę bez kawki... Na szczęście, poznałam słodzik i mogłam wrócić do mojego ulubionego napoju. Dziś poznałam zdrowszy zamiennik cukru - ksylitol. Kawka z nim ma wspaniały smak, więc rozstałam się ze słodzikiem.

W życiu nie raz rozstajemy się z kimś lub czymś bezpowrotnie. Powody są bardzo różne. Kilka razy rozstałam się z mężczyzną z wyraźną ulgą, bo związek był bez przyszłości, a nawet wpływał na mnie destrukcyjnie. Znam natomiast osoby, które tkwią w takich związkach i nie są w stanie się rozstać. Czasem nie ma ku temu sprzyjających okoliczności ale dla własnego komfortu psychicznego warto podjąć decyzję o rozstaniu.

Niejednokrotnie, w różnych sprawach radzimy się osób z najbliższego otoczenia. Trzeba jednak pamiętać, że nie wszyscy są życzliwi, czasem doradzają rozstanie, bo sami chcą mieć korzyści lub z zazdrości, czy zawiści. Dlatego lepiej kierować się własnym rozumem, wziąwszy pod uwagę czynniki „za” i „przeciw”. Ostatnio rozstałam się z mężczyzną, który oznajmił mi, że „ustalił z mamą i z bratem, że nasz związek nie ma przyszłości”, tak, z mamą i z bratem... Nie musiałam z nikim się konsultować, natychmiast zakończyłam tę znajomość. Szkoda czasu na kogoś, kto nie ma swojego zdania. 

Zdarza mi się słyszeć rady ludzi, którzy sami nie mają doświadczenia w sprawach, w których udzielają rad. Z reguły nie biorę takich rad pod uwagę, czasem jednak są to ciekawe spostrzeżenia. Koleżanka, będąca w związku z jednym mężczyzną od ponad 20 lat radzi innym jak mają się rozstać. Mnie też czasem próbowała radzić, przeważnie wyraża swoje zdanie biorąc pod uwagę swój punkt widzenia, nie licząc się z okolicznościami, o których nie ma pojęcia. Mam bardzo różne doświadczenia jeśli chodzi o rozstania. Z większością osób rozstałam się, ponieważ mnie skrzywdziły albo mnie nie szanują. Gdy rozstanie było spowodowane różnicami światopoglądowymi, zdarza się, że odpowiem na próbę kontaktu. 

Niekiedy wystarczy rozmowa z partnerem, wyjaśnienie swoich obaw, czy niezadowolenia, zrozumienie drugiej strony sprawia, że ludzie nie rozstają się. Ale bywa też tak, że nie da się porozumieć, trudno osiągnąć kompromis. 

Trudno powiedzieć co jest najczęstszym powodem rozstań, wydaje mi się, że różnice w postrzeganiu świata, w podejściu do różnych spraw, różne cele życiowe, także wpływ osób trzecich. Związki między ludźmi powstają gdy pojawiają się wspólne tematy do rozmów,  wzajemna sympatia, pożądanie... Ale nic nie trwa wiecznie. Z czasem tematy do rozmów kończą się, pożądane słabnie, a sympatia przeradza się w irytację. Znoszenie na dłuższą metę sytuacji, która nam nie odpowiada może wywołać, na skutek stresu, wiele chorób, a nawet spowodować śmierć, nie ma sensu, więc lepiej jest zastanowić się czy warto.

Koszty rozstania są czasem bardzo duże. Będąc z kimś w związku, wspólnie gromadzi się jakieś materialne zasoby. W momencie rozstania zwykle następuje podział dóbr, co powoduje kolejne sytuacje stresowe ponieważ strony rzadko są zgodne w sprawie podziału. 

Miałam w życiu wiele takich sytuacji, gdy musiałam podjąć decyzję czy np. dalej pracować w tej samej firmie, czy pozostać u boku mężczyzny, który nie jest zaangażowany w związek tak, jak ja, czy nadal przyjaźnić się z kimś, na kim się zawiodłam. Rozstania nie są łatwe, także powodują stres, ale krótkotrwały, później może być już tylko lepiej. Ważne jest by rozstanie potraktować jako lepsze rozwiązanie, jako doświadczenie życiowe i nie powielać zachowań, które mogły doprowadzić do rozstania. To bywa trudne, ale jest możliwe. 

środa, 27 sierpnia 2014

Muzyka cz. 3 - Taniec

Poranek z kawką,  tworzy wspaniałe zestawienie, podobnie jak muzyka i taniec. 

Taneczne pląsy towarzyszyły ludziom od najdawniejszych czasów. Są na to dowody w postaci rysunków przedstawiających tańczące sylwetki na ścianach jaskiń, na starożytnych naczyniach, w egipskich piramidach, wszędzie tam, gdzie mieszkali ludzie. 

Pochodzę z dosyć roztańczonej rodziny, wszyscy lubimy tańczyć. Moi rodzice często chodzili na tańce, w związku z tym dosyć wcześnie poznałam tańce klasyczne. Tango, walc, rock & roll, twist itp. Obserwując tańczące pary, chciałam umieć tak tańczyć jak one. Mając poczucie rytmu nauka różnych tańców nie stanowiła dla mnie trudności.

Dorastałam w latach siedemdziesiątych, gdy swoją działalność rozpoczęły dyskoteki. Pierwsza, do której trafiłam, to był klub „Hybrydy”. Był to klub studencki, chociaż było ciasno, to muzyka, która była tam grana odpowiadała mi, wszyscy tańczyli razem. Szybko opanowałam dyskotekowy styl tańca, był dosyć prosty, bo każdy ruszał się w dowolny sposób, ale w rytmie granych utworów. Film „Gorączka sobotniej nocy” był wówczas dobrym instruktażem. Dyskoteki spopularyzowały taniec bez partnera, co dla osób samotnych nie było bez znaczenia, wcześniej bowiem na tańce chodziło się wyłącznie z partnerką bądź z partnerem.

Na początku lat osiemdziesiątych poznałam klub studencki „Medyk”, gdzie była ogromna sala, a więc wystarczająco dużo miejsca, żeby tańczyć także w parach. Chodziłam tam prawie w każdą sobotę, nigdy później nie wytańczyłam się tyle co tam. Tańce rozpoczynały się o 20 - tej i trwały do 4 - tej rano. To była bardzo dobra godzina na powrót do domu, bezpieczna. Nie było tam w sprzedaży alkoholu, sprawdzano też przy wejściu, czy ktoś nie próbuje go wnieść. W związku z tym,  było spokojnie i bezpiecznie. Co tydzień przychodziły prawie te same osoby, więc po kilku tygodniach miało się wielu znajomych, miałam nawet stałego partnera do tańca, takiego, z którym tańczyło mi się najlepiej. W tańcu też trzeba się dobrać, wyczuć wzajemnie, żeby dobrze się bawić.

Przychodziła tam jedna para, która trenowała taniec towarzyski, wokół nich zawsze zbierała się publiczność, bo tańczyli wspaniale, widać było, że to profesjonaliści.  Dużo się od nich nauczyłam obserwując jak tańczą, myślę, że nie tylko ja.

Dziś można popatrzeć na tańczące pary nie wychodząc z domu, w telewizji są programy, w których pary rywalizują o różne trofea w konkursach tańca.

Widać, że między partnerami w tańcu występuje jakiś rodzaj więzi, porozumienia, wyczucia. Nie z każdym można tak się zgrać. Zdarzało mi się tańczyć z partnerami, którzy bardzo chcieli tańczyć, a nie mieli poczucia rytmu, w takich sytuacjach, to nie jest taniec tylko męka. Jeden z filmów o tańcu - „Footloose” pokazał, że jeśli bardzo się chce, to można nauczyć się wyczuwać rytm, potrzebne są tylko cierpliwość i ćwiczenia. 

Perkusja to instrument, który nadaje utworowi rytm. Przeważnie poruszamy się w tańcu zgodnie z tempem nadawanym przez perkusję. To mój ulubiony instrument. Nie każdy ma słuch muzyczny, ale gdy wsłucha się w dźwięki perkusji w utworze, łatwiej będzie podążać za partnerem w tańcu. Słuch muzyczny oczywiście ułatwia sprawę.

Miałam kiedyś partnera, który był prezenterem w dyskotekach, poznałam wtedy kilku prezenterów. Co było ciekawe, świetnie potrafili miksować - dobrać ze sobą utwory o podobnym rytmie - a niewielu z nich umiało tańczyć. Poznałam też różne ciekawostki o imprezach tanecznych. Jeden z prezenterów, grał między innymi imprezy taneczne dla osób głuchych, dla tych osób rytm do tańca wskazywały światła, to bardzo ciekawe, nie spodziewałam się, że osobom, które nie słyszą, także w duszy gra. Grał też imprezę dla osób, poruszających się na wózkach inwalidzkich. Taniec sprawiał im wiele radości.

Dwa lata temu bawiłam się na weselu prowadzonym przez prezentera, korzystającego ze swojej płytoteki. Wiem, że młoda para sama wybierała utwory, które miały być zagrane, biorąc pod uwagę zarówno upodobania osób starszych jak i młodszych. Bardzo podobało mi się takie rozwiązanie.

Spotkałam się też z osobami, które twierdziły, że nie lubią tańczyć. Niektóre z nich nigdy się nie uczyły i pewnie dlatego nie lubiły. Nie wiem jak jest obecnie w przedszkolach, czy szkołach z nauką tańca. Gdy ja uczęszczałam do przedszkola, czy później moje dziecko, były tam zajęcia z rytmiki, ale to od rodziców zależy, czy dziecko będzie się dalej rozwijać w jakiejś dziedzinie, taniec należy do jednej z nich.

W ostatnich latach byłam też na kilku imprezach tanecznych, w rożnych lokalach, nie porywa mnie muzyka grana obecnie do tańca. Może to wina lokali, do których trafiłam, były wybrane przez moich znajomych jako świetne miejsca do zabawy. Co innego na imprezach prywatnych, wybór muzyki należy do osób, które organizują takie imprezy, z reguły znających gusta swoich gości. 

Taniec wzbudza pozytywne emocje, poprawia sprawność fizyczną, wykorzystywany jest w terapii różnych chorób ograniczających sprawność ruchową. Będąc na turnusie rehabilitacyjnym, zorganizowanym dla osób z chorobą Parkinsona, zauważyłam,  że więcej było chętnych do tańca na wieczorkach tanecznych niż na zajęciach z gimnastyki. Bardzo wzruszające było osiągnięcie jednego z pacjentów, który jadąc na turnus nie był w stanie sam chodzić, a po dwóch tygodniach rehabilitacji i kilku wieczorkach tanecznych, na ostatnim wieczorku poprosił do tańca swoją żonę i powolutku z nią tańczył.

 Polecam taniec każdemu, poprawi humor i kondycję.

wtorek, 26 sierpnia 2014

Pech

Gdy rano spieszę się i kawka się rozleje to dla mnie pech, bo zrobienie nowej pochłania cenne minuty, których, zwłaszcza rankiem bardzo brakuje.

Wydaje się, że pech to działanie, które nie zawsze jest przez nas wywołane, wyraźnie przeciwko nam, przeszkadzające w osiągnięciu celu, a często całkowicie uniemożliwiające. Zastanawiamy się, kto za tym stoi, albo co z nami jest nie tak, że różne okoliczności nam przeszkadzają.

W latach osiemdziesiątych oglądałam komedię z Pierrem Richardem „Pechowiec”. Jeden z bohaterów tego filmu zajmował się badaniami na temat pecha. Zasugerował, że jeśli jednego pechowca pośle się w drogę ta samą trasą, którą wcześniej pokonywał inny pechowiec, to przydarzą mu się podobne przygody. Oczywiście był to film fabularny, do tego bardzo zabawny. Nie badałam tego zjawiska dogłębnie i trudno mi uwierzyć w taką zależność.

Zauważyłam, że ludzie pechem przeważnie nazywają okoliczności, w których się spóźniają na spotkania albo do pracy. Jeśli spóźnienie występuje rzadko, to jestem w stanie uwierzyć, że przeszkoda, która nie pozwoliła na przybycie takiej osobie punktualnie mogła być niezależna od tej osoby, ale gdy spóźnienie ma miejsce za każdym razem, trudno mi uwierzyć w pecha.

Mam koleżankę w pracy, pracujemy razem już 10 lat. Dni, w które przyszła punktualnie do pracy to są przypadki, ponieważ spóźnia się nagminnie. Już kiedyś pracowała ze mną taka osoba i zachowywała się identycznie. Wpadała do pokoju z hukiem, i różnymi historyjkami o komunikacji miejskiej, zaciętych zamkach w drzwiach, wypadkach samochodowych i tym podobnych. Doszłyśmy do wspólnego wniosku z inną koleżanką, że ta spóźnialska mogłaby pisać bloga o przeszkodach, które mają wpływ na punktualne przybycie do pracy. Jest to niesprawiedliwe w stosunku do innych współpracowników, bo osoba, która spóźnia się do pracy codziennie po 20, czy 30 minut, pracuje krócej. Poza tym gdy jej nie ma,  trzeba ją zastępować. 

Najczęściej ludzi powołują się na pecha, gdy się spóźniają. Punktualność wyniosłam z domu, Mama tłumaczyła mi, gdy byłam dzieckiem, że kultura osobista wymaga tego, by być punktualnym. Swojemu dziecku przekazałam tę samą naukę. Poprzez punktualność okazujemy szacunek komuś, z kim się umawiamy na konkretna godzinę. 
Zaobserwowałam, że wychodząc z domu o tej samej porze, jadąc autobusem do pracy spóźniam się około dwóch, do pięciu minut, natomiast jadąc tramwajem i trochę nadkładając drogi, jestem w pracy dziesięć minut przed czasem, zmieniłam więc środek lokomocji na tramwaj i po sprawie. Dodatkowo, w tramwaju mogę pisać bloga bo mam wygodniejsze miejsce siedzące niż w autobusie. Same korzyści.
 Zauważyłam też, że niektórzy sprowadzają na siebie tego przysłowiowego pecha. Wybierając się gdzieś, z góry zakładają, że będą jakieś przeszkody, a później powtarzają sobie: „wiedziałam/łem, że tak będzie”.  Staram się myśleć pozytywnie, więc zbyt często pech rzadko mnie  dopada. W takich przypadkach staram się wykorzystać pecha do osiągnięcia czegoś pozytywnego. Jeśli dwa razy pod rząd przytrafi mi się coś przykrego w podobnych okolicznościach, jest to dla mnie raczej nauczką, by coś zmienić. 

Pechowe zdarzenia powinny czegoś uczyć, chociażby przestrzegać, że zachowanie się w określony sposób może być powodem niepowodzenia, a nawet katastrofy. Wrócę do wydarzeń opisywanych w poście „Bezmyślność”. Czy to można nazwać pechem, że dwie pary rodziców, mniej więcej w tym samym czasie zginęły na oczach dzieci? Czy przechodząc przez barierki zabezpieczające krawędź klifu trudno było przewidzieć upadek? Albo, że przy temperaturze około trzydziestu stopni trwającej przez dwa miesiące, może się zawalić lodowiec?

Jeśli włączymy myślenie, to pech będzie nas prześladował znacznie rzadziej. 

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Styl

Najlepiej smakuje mi kawka przyrządzana w wypracowanej przeze mnie, latami, stylizacji. Nie znaczy to, że piję kawkę tylko w mojej stylizacji, ale nie wszystkie podobają mi się i nie wszystkie smakują. Do kubeczka lub filiżanki mam odpowiednie łyżeczki. Goście wybierają sobie zastawę, w której kawka najbardziej będzie im smakować.

Od kilku lat, coraz więcej słychać o stylistach i stylizacjach. Kiedyś dzięki oryginalnym pomysłom powstawały style, charakterystyczne dla różnych epok. Style zawsze mieszały się ze sobą tworząc coraz ciekawsze i bardziej różnorodne. Dziś, w zasadzie, ludzie ubierają się, czeszą, malują, czerpiąc inspiracje z wcześniejszych stylizacji, dodając swoje pomysły. Oczywiście bezpieczniej jest poradzić się specjalisty, ale wtedy, taki styl może stać się bardziej jego wizją niż naszą.

Prawdę mówiąc, ja nigdy wcześniej nie słuchałam rad stylistów. Ubierałam się, malowałam w wymyślony przez siebie sposób. Mnie się podobało, a czy podobało się innym, nie miało to dla mnie większego znaczenia. Od kilku lat słucham rad, to dla mnie nowe doświadczenie, bo jestem indywidualistką. Nauczyłam się jednak brać pod uwagę zdanie kogoś, kto się na tym zna. Wiele osób wypowiada się na temat mojego wyglądu w rożny sposób, jednym się podoba, a innym - nie. Nie każdy wypowiada się szczerze, więc nie wszystkie zdania biorę pod uwagę. Nie jest łatwo mnie przekonać do zmiany czegoś w moim wyglądzie, do czego się przyzwyczaiłam z racji np. wygody.

Zacznę od manicure, bo paznokcie to część mojego wizerunku stylizowana najwcześniej. Paznokcie zaczęłam malować już w wieku 10 lat. Może dziś to nie dziwi, ale w latach, gdy chodziłam do szkoły podstawowej  nie było to na prządku dziennym. Lakiery do paznokci były wówczas głównie w różnych odcieniach czerwieni. Do szkoły nie wolno było iść z pomalowanymi paznokciami, oczami czy ufarbowanymi włosami, ale wakacje, to był czas takiej wolności. 

Kilkanaście lat temu zapragnęłam mieć na paznokciach fiolet. Nie mogłam dostać nigdzie takiego koloru jak mi się podobał, nie udało mi się uzyskać nawet gdy mieszałam ze sobą odpowiednie kolory. Po kilku latach pojawiła się profesjonalna usługa - stylizacja paznokci. Oczywiście wcześniej też były salony manicure i pedicure, ale usługi te polegały głównie na pielęgnacji dłoni i stóp oraz skracaniu paznokci i malowaniu paznokci.
Stylizacja paznokci polega na opracowaniu, wymodelowaniu kształtu paznokcia, pokrycie naturalnej płytki akrylem lub żelem o naturalnym lub dowolnym kolorze, a także pokrycie artystycznym, dowolnym wzorem. 

Właśnie akryl znalazłam w takim kolorze - fioletu - o jakim marzyłam. Przez kilka lat nosiłam na paznokciach wyłącznie fiolet, niekiedy z ozdobami. Teraz pozwalam zrobić sobie inne kolory, nie koniecznie zgodne z najnowszymi trendami, ale rzucam mojej stylistce pomysł koloru i razem ustalamy efekt końcowy, z reguły, słucham się... i nie żałuję.

Podobnie było z fryzurą. Od wielu lat noszę na głowie afro. Jest to dla mnie najwygodniejsza fryzura gdyż moje włosy są cienkie i nie dają się układać. Ponieważ chodzenie co kilka dni do fryzjera, czy spanie na wałkach podkręcających włosy wymaga cierpliwości, nakładów finansowych i pozbawienia się wygodnego snu, wybrałam najwygodniejszą opcję - dwa razy w roku robię trwałą ondulację i włosy mam ułożone nawet bez specjalnego czesania. Do rezygnacji z tego zabiegu nikt mnie nie namówi... Natomiast kolor włosów to już inna sprawa. Mój naturalny kolor to ciemny blond - według mnie totalnie nieciekawy kolor. Większość farb, które stosowałam w życiu to różne odcienie mahoniu i fioletu, miałam też epizod z blondem, ale ponieważ wyglądałam koszmarnie jako blondynka, było to jednorazowe doświadczenie. Niedawno byłam w sklepie kupić sobie farbę, którą dotychczas kupowałam - ciemny fiolet. Niestety, akurat zabrakło tego odcienia. Podjęłam wtedy odważną decyzję - kupiłam granatową czerń. Ku memu zdziwieniu, wiele osób powiedziało mi, że dużo lepiej mi w tym kolorze i tak oto zostałam brunetką.

Dziś dziewczęta i chłopcy bardzo wcześnie rozpoczynają stylizowane, najczęściej na swoich idoli lub przedstawicieli różnych subkultur. Gdy byłam dzieckiem, później nastolatką, popularny był ruch hippisowski i młodzież stylizowała się na tak zwane „dzieci-kwiaty”. Bardzo podobała mi się ta moda, ponieważ wnosiła sporo kolorytu w ówczesny szaro-brązowy nastrój panujący w Polsce. Długie włosy, bluzki z frędzlami, haftami, kolorowymi guzikami, spodnie z obciętymi nogawkami (ja mogłam tylko podwinąć - Mama nie pozwoliła mi obciąć...), albo z wyciętymi dziurami i malowane trampki. Nie wszystko można było założyć do szkoły, dyrektorzy szkół wymagali wtedy jednolitych strojów, więc na tę kolorową odzież zakładało się granatowy fartuch.

Inne kontrkultury stylizowały się w ciemniejszych barwach, skinheadzi golili głowy, punki stawiały kolorowe włosy, u gotów przeważał kolor czarny, a metalowcy nosili łańcuchy, „pieszczochy” i tym podobne ozdoby. Obecnie można spotkać wszystkie te stylizacje i powstające wciąż nowe. Ciekawsze są oczywiście tworzone indywidualni, wyróżniające się z tłumu. 

Nie lubiłam ubierać się tak samo jak moi rówieśnicy, nie podążałam za modą. Gdy wiedziałam, że coś jest modne to wręcz uciekałam od tego. Zdarzało się, że coś, co było modne podobało mi się. Na przykład spodnie. Bardzo podobał mi się fason zwany -„rurki”. Miałam wtedy znajomego krawca, który szył mi spodnie i nawet nie chciał słyszeć i takich wąskich nogawkach. Przekonałam go, by uszył mi takie jak chciałam, tak samo jak kilka lat później do uszycia spodni z szerokimi nogawkami, które wyglądały jak spódnica.

Wśród moich znajomych mam wiele osób wyglądających podobnie, może nie chcą się niczym wyróżniać, to też jest jakiś wybór... Są też takie, które chcą się wyróżniać, ale naśladując dokładnie inne osoby. Nie mają swoich pomysłów, a usiłują uchodzić za oryginalne. Mam taką koleżankę, która zachwyca się jakąś częścią garderoby, lub dodatkiem, a nawet gadżetem używanym przez jakąś osobę i stara się w najbliższym czasie wejść w posiadanie takiej samej rzeczy tylko po to, by taką, czy inną rzecz mieć. 

Tak było w przypadku, gdy kupiłam sobie w prezencie pióro (któreś z kolei), a do niego fioletowy atrament (miałam taką fazę na fiolet przez kilka lat). Gdy zobaczyła, że piszę na fioletowo, natychmiast zapragnęła pisać piórem, chociaż pisze długopisem, oczywiście na fioletowo. Pióro dostała od narzeczonego, poprosiła mnie o zakup wkładów do pióra z fioletowym atramentem i na tym się skończyło... Pióro leży, wkłady też... Ja już zdążyłam zmienić kolor atramentu, którym piszę.

Znajomość stylu bliskich osób bardzo pomaga w dobraniu na przykład prezentu. Pisałam o tym w poście „Prezenty”. Kupienie jakiegokolwiek drobiazgu, czy nawet kwiatów dobranych do stylu jaki preferuje obdarowany na pewno zwiększy jego radość. 

Niektórym stylizacja innej osoby po prostu nie pasuje, wyglądają źle, a często groteskowo. Bycie oryginalnym „na siłę”, zestawienie ze sobą kilka różnych stylizacji, może spowodować nadmierną oryginalność, która rozśmieszy zamiast wzbudzić zainteresowanie czy podziw. Warto poradzić się w tej sprawie fachowca.

sobota, 23 sierpnia 2014

Zawód - kierowca

Kawka działa pobudzająco, podczas pracy ma działanie niejednokrotnie zbawienne. W niektórych zawodach jest nieodłącznym towarzyszem, zawód kierowcy do nich należy.

Znam kilku zawodowych kierowców, mam na myśli oczywiście tych, którzy zarabiają na życie wożąc ludzi lub towary. Kilkadziesiąt lat temu, kierowców było niewielu, zwłaszcza po drugiej wojnie światowej. Przeważnie mężczyźni wykonywali ten zawód, a wielu zginęło podczas wojny. Zawód kierowcy jest niebezpieczny. Codziennie słychać o różnych wypadkach, giną w nich kierowcy i pasażerowie. Kiedyś nie było tylu wypadków, ale samochodów było mniej, nie rozwijały tak dużych prędkości jak produkowane obecnie.

Kierowca, to stanowisko, które w pewnym sensie jest stanowiskiem kierowniczym i wielu kierowców zachowuje się tak, jakby byli najważniejsi w firmie. Często słyszałam jak opowiadali o swoich szefach, którzy bez nich nie wiedzieli by jak kierować firmą. Oczywiście wiele osób krytykuje swoich szefów, kierowcy nie są wyjątkiem, ale właśnie od nich najwięcej słuchałam na ten temat. Znałam kierowcę karetki pogotowia, który uważał się za lepszego specjalistę niż lekarze, z którymi jeździł. Czasem jeżdżę taksówkami, to dopiero są specjaliści, w każdej dziedzinie... 

Znałam też takich,  którzy wykonują swoją pracę nie zajmując się plotkami. Sama jestem kierowcą, tylko amatorem, mam prawo jazdy od wielu lat, nie pracowałam w tym zawodzie, ale będąc córką zawodowego kierowcy miałam kiedyś dosyć często kontakt z zawodowymi kierowcami. Podziwiałam umiejętności tych, którzy potrafili podjechać dużym, ciężarowym samochodem, z dokładnością do kilku centymetrów w miejsce załadunku, to jest sztuka.

Ojciec mojej szkolnej koleżanki w latach 70' i 80' jeździł TIR-em, głównie za granicę. Prawie nie było go w domu. Przywoził jej mnóstwo prezentów, a drobne pieniądze pozostałe po takich wyjazdach dawał córce na zakupy w sklepach sieci Pewex. Nieźle im się powodziło, do tragicznego kursu w 1993 roku,  połączonego z rejsem promem Heweliusz. Podczas sztormu prom ten zatonął, ojciec mojej koleżanki zginął w tej katastrofie. 

Samochody ciężarowe do dziś głównie prowadzą mężczyźni. Inaczej jest z autobusami, coraz częściej spotyka się za kierownicą kobietę. Prowadzenie dużego samochodu, przez wiele godzin, to ciężka praca, wiele czasu spędza się poza domem, dla niektórych kabina kierowcy staje się drugim domem. Po wielogodzinnej jeździe, śpią w niej na rozkładanym łóżku. To nie jest wypoczynek, jaki powinien mieć kierowca by mieć sprawny umysł i mięśnie na kolejny wielogodzinny kurs. Może dlatego tak wiele jest wypadków ciężarówek spowodowanych zmęczeniem lub wręcz zaśnięciem kierowcy...

Muzyka cz. 2

Tak, jak kawka jest ambrozją dla mojego podniebienia, tak muzyka jest ambrozją dla moich uszu. Muzyka towarzyszy mi od najwcześniejszych lat, kawka zagościła w moim życiu kilkanaście lat później ale to dwie przyjemności, bez których życie byłoby bardzo smutne.

Od wczesnego dzieciństwa zapamiętywałam tytuły i wykonawców utworów muzycznych, których słuchali moi rodzice. Dosyć szybko nauczyłam się rozpoznawać poszczególne utwory. Moje dzieciństwo i młodość przypadły na okres, w którym dostęp do oryginalnych nagrań był bardzo ograniczony. Można było kupić płyty wydane naszym kraju, ale oryginalne płyty, sprowadzane były w znikomych ilościach i zwykły śmiertelnik, który nie miał nikogo za granicą, musiał się zadowolić muzyką nagraną na taśmie magnetofonowej, a później kasecie.

Jak już wspomniałam, u mnie w domu magnetofon pojawił się dosyć wcześnie, miałam około dwóch lat. Wcześniej mój ojciec kupował na słynnym bazarze Różyckiego pocztówki dźwiękowe z najnowszymi hitami. Nie wiem jak wtedy przestrzegano praw autorskich, ale takie pocztówki były bardzo popularne. Można było wpisać życzenia na odwrocie i wysłać pocztą.

Magnetofon w latach sześćdziesiątych dwudziestego wieku, w moim kraju, nie był sprzętem popularnym, znajdującym się w każdym domu, ludzie głównie słuchali radia. Pamiętam, że taśmy magnetofonowe były takich firm jak Agfa i BASF. To były duże szpule, czas odtwarzania takiej taśmy to było pół godziny lub 45 minut po jednej stronie, a można było nagrać taśmę po dwóch stronach. Poza muzyką, nagrywało się rożne imprezy rodzinne, aby mieć pamiątkę, podobnie jak dziś nagrywa się kamerą pliki wideo, z tą różnicą, że na taśmie magnetofonowej nagrywany był sam dźwięk.

Możliwość nagrania swoich ulubionych utworów, sprawiała, że można było ich słuchać o dowolnej porze. Nie rezygnowano się ze słuchania radia, była to wówczas jedyna droga poznania utworów muzycznych. Początkowo, gdy już sama decydowałam czego chcę słuchać, słuchałam audycji "Radio kurier", codziennie o godzinie 17-tej. Jednym z prowadzących był Piotr Kaczkowski, jego lubiłam słuchać najbardziej. Muzyka, z którą zapoznałam się w latach 60' i 70' wywarła wielki wpływ na to, czego słuchałam w późniejszych latach. 

Miałam około dziesięciu lat, gdy usłyszałam utwór „Paranoid” zespołu Black Sabath i wiedziałam, że to jest styl, który odpowiada mi najbardziej. W mojej szkole podstawowej, podczas długiej przerwy, trwającej 15 minut, można było posłuchać i potańczyć przy muzyce puszczanej przez kolegów ze starszych klas. To był wspaniały pomysł, by młodzież troszkę się poruszała, a jednocześnie muzyka sprawiała, że było wielu chętnych do spędzania przerwy w ten sposób. W późniejszych latach, w szkole średniej, nikt nie praktykował tego rodzaju rozrywek, a szkoda, na długiej przerwie szło się na papierosa...

czwartek, 21 sierpnia 2014

Rywalizacja

Kawka nie musiała długo rywalizować z herbatą, dosyć szybko zdecydowałam, który napój bardziej mi smakuje. Herbata ustąpiła też miejsca w moim jadłospisie na rzecz wody. Nie była to trudna rywalizacja, o tym jakie napoje będę piła decydowałam tylko ja.

Zwierzęta rywalizują ze sobą głównie w przypadku, gdy samica ma wybrać z którym samcem będzie kopulować, a także w zdobywaniu pożywienia. U ludzi zdobycie partnerki lub partnera jest też jednym z powodów rywalizacji. W zamierzchłych czasach często dochodziło do pojedynków dwóch rywali, a nawet do wojen z tego powodu.  Dziś także niekiedy dochodzi do rozwiązań siłowych z tego powodu. Może nie pochłaniają aż tak wielu ofiar śmiertelnych co wiele lat temu, ludzie jednak coraz częściej potrafią pogodzić się z porażką na tym polu.

Duże znaczenie ma rola kobiety we współczesnym świecie. Nie jest już uzależniona od mężczyzny. Czasy ojca, organizującego turnieje dla starających się o rękę córki, czy rady rodzinnej, przed którą jeszcze niedawno trzeba było przedstawić swoje zamiary i możliwości - dawno minęły, dziś kobieta sama decyduje o wyborze partnera. Co nie znaczy, ze mężczyźni nie rywalizują ze sobą zabiegając o względy kobiet. Kobiety także rywalizują by zdobyć mężczyzn. Sama się do nich nie zaliczam, ale znam takie przypadki. Znam małżeństwa, w których żony przegrywały rywalizację z kochankami, a także mężowie zostawali porzuceni dla kochanków. To nie uczciwe - zabiegać o względy osoby będącej w związku, bez względu na to czy jest to związek małżeński, czy partnerski.

Najzdrowsza rywalizacja u ludzi, to zmagania sportowe, ale tylko wtedy, gdy zawodnicy nie wspomagają się środkami dopingującymi. Jeśli ktoś odczuwa potrzebę rywalizacji, to właśnie w sporcie można się wykazać osiągając coraz lepsze wyniki. Najważniejsze jest też zdrowe podejście, umiejętność pogodzenia się z porażką, nie zawsze przecież udaje się być najlepszym. 

Zanim zacznie się rywalizować w jakiejkolwiek dziedzinie powinno się przygotować psychicznie nie tylko na osiągnięcie sukcesu ale również na klęskę. Jeśli niepowodzenie w rywalizacji powoduje załamanie, to nie powinno się rywalizować. Porażka może być bodźcem do większych starań, do przemyślenia lepszej strategii działania, lepiej nie zamartwiać się z tego powodu za długo, na pewno zdrowiej... 

Porażkę swoich ulubionych sportowców nie zawsze akceptują kibice. Po przegranym meczu swojej ulubionej drużyny kibice potrafią zniszczyć stadion, znajdujące się w sąsiedztwie budynki, czy samochody. Często dochodzi nawet do zamieszek, w których zostają ranni ludzie. Tego nie rozumiem... 

Obecnie najczęściej obserwuję rywalizację w pracy. Nie zawsze jest to rywalizacja oparta na wynikach pracy, coraz częściej są to tak zwane „nieczyste zagrywki” polegające na donoszeniu szefowi o potknięciach współpracowników. Zdobycie wyższego stanowiska nie zależy obecnie od wiedzy, doświadczenia, czy stażu pracy, liczy się „użyteczność” dla szefa. Pracownicy prześcigają się w pomysłach, jak tu szefowi dogodzić. Od drobnych czynności, typu - podanie kawki, przez wyręczanie w różnych czynnościach,  zakupy, po podarunki.

Sama nie raz byłam świadkiem walki o stanowisko w pracy, zauważyłam, że ludzie potrafią się posunąć do przeróżnych działań. Gdyby szefowie doceniali pracę, wiedzę i zaangażowanie,  nie tolerowali donosicielstwa, czy nagminne podlizywania się, pracownicy nie prześcigaliby się w takich zachowaniach.

Większość ludzi lubi wygrywać, być lepszym, mieć więcej niż inni, muszą być też tacy ludzie, którzy nie stawiają rywalizacji ponad wszystko. Radość z tego, co uda się osiągnąć, wyników sportowych, czy w pracy nie musi wynikać z tego, że ktoś jest gorszy od nas. Czy koniecznie zawsze musimy we wszystkim najlepsi? Nie koniecznie trzeba być we wszystkich dziedzinach na szczycie, żeby być z siebie zadowolonym.

środa, 20 sierpnia 2014

Technika

Technika towarzyszy nam na każdym kroku i w każdej dziedzinie życia. Kawkę kiedyś zaparzało się w dzbanku, później pojawiły się ekspresy do kawy, parzące kawkę w różny sposób. Zaparzacze przelewowe, ekspresy ciśnieniowe wykorzystujące energię elektryczną. W obecnych czasach jest bardzo duży wybór takich urządzeń.

Urodziłam się w czasach, gdy rozwój  techniki nie postępował, a galopował w takim tempie, że nie wszyscy byli w stanie za nim nadążyć. Bardzo dużo ludzi do postępu technicznego podchodziło nieufnie. Na szczęście moi rodzice mieli umysły otwarte, chcieli poznawać nowe urządzenia i korzystać z ułatwień, jakie umożliwiał rozwój technologii w różnych dziedzinach życia.

W moim domu dosyć szybko, w ramach posiadanych środków, wchodziły do użycia urządzenia z nowymi możliwościami. Obserwowałam ten postęp w porównaniu do postępu w domach moich znajomych i w rodzinie. Były to lata, w których na rynku pojawiały się roboty kuchenne, począwszy od młynków do kawy, poprzez miksery, sokowirówki, tostery, po kuchenki mikrofalowe. Cieszyły mnie te wszystkie nowinki techniczne, podczas gdy wśród znajomych, niewiele osób decydowało się na zakup tych urządzeń, niejednokrotnie traktując nas jak dziwaków lub wręcz leni, którym nie chce się wykonywać robót domowych w tradycyjny sposób. Nie biorąc pod uwagę oszczędności jakie wynikały z np. prania w pralce, czy zmywaniu naczyń w zmywarce - oszczędzającego zużycie wody, oraz kręgosłup, który w pozycji nachylonej jest obciążany w sposób powodujący różne zwyrodnienia i niesprawność  w starszym wieku.

Przywiązanie do tradycji powoduje stanie w miejscu, a nawet cofanie się w stosunku do innych narodów, które idą z postępem do przodu. Będąc na studiach musiałam napisać niejedną pracę. Jedną z ciekawszych pisałam na zadany temat: „Rola chomąta w rozwoju cywilizacji”. Gdy nasz wykładowca podał nam temat zadanej pracy wszyscy najpierw zaczęli się śmiać, a następnie narzekali, co też można na taki temat napisać. Ja zobaczyłam w tym wynalazku ułatwienie w pracy na roli oraz rozwój podróży człowieka, począwszy od pojazdów konnych po statki i promy kosmiczne. Zgodzę się, że lenistwo bywa często inspiracją dla wynalazców różnych urządzeń wspomagających człowieka w różnych pracach, ale częściej jest to chęć dążenia do wyższych, nieosiągalnych dotychczas celów.

Ludzie, którzy mieli wyobraźnię by tworzyć nowe rozwiązania techniczne często przez swoje wynalazki byli prześladowania, a nawet pozbawiani życia przez tych, którzy nie rozumieli lub bali się ich. Obecnie coraz mniej jest „ciemnych” ludzi, większość, na szczęście, docenia wynalazki i chętnie z nich korzysta. Niektórzy nawet nie wyobrażają sobie życia bez zdobyczy cywilizacji. Sama korzystam z wielu, co nie znaczy, że nie wyobrażam sobie życia bez jakiegoś urządzenia. Żyłam już gdy wielu z tych urządzeń po prosu nie było... Jestem natomiast bardzo zadowolona gdy mogę sobie usprawnić pracę, czy ułatwić codzienne czynności domowe.

Dziwi mnie natomiast zachwyt niektórych ludzi, którzy „wracają do przeszłości” wyjeżdżając specjalnie w miejsca, gdzie nie ma takich podstawowych zdobyczy cywilizacji jak energia elektryczna, czy bieżąca woda, a nawet zabudowania. Widziałam reklamę programu telewizyjnego, w którym uczestnicy zgodzili się zamieszkać w lesie, bez odzieży, bez jakiegokolwiek wyposażenia, chyba po to, żeby udowodnić, że da się tak przeżyć. To, że da się, wiemy już, nie byłoby nas tu dzisiaj, więc? Może dlatego mnie to dziwi, że połowę swojego życia spędziłam w mieszkaniach bez specjalnych wygód, typu łazienka, ciepła woda, czy centralne ogrzewanie... Oczywiście da się wytrzymać bez mycia w ciepłej wodzie, czy światła, tylko po co? Ja nie muszę od tego odpoczywać. 

Dzięki mediom, które rozwinęły się bardzo w ostatnich latach, dowiadujemy się codziennie co dzieje się w innych krajach, mamy możliwość poznania różnych kultur, stylów życia, czy dziejów naszego świata. Wolę dążyć do rozwoju niż się cofać. Mieszkam w kraju, który bardzo powoli zmierza w kierunku rozwoju. Bardzo wstrzymuje nas przywiązanie do tradycji, kościół, który rządzi i nakazuje tkwić w średniowiecznych zabobonach. Obserwuję ostatnio, że coraz młodsze pokolenia wolą podążać za bardziej rozwiniętymi cywilizacyjnie społecznościami i dzięki temu może zrównamy się z rozwiniętymi krajami, a nie będziemy się pocieszać, że i tak jest u nas lepiej niż w biednych i zacofanych krajach, których, na szczęście, jest coraz mniej.

wtorek, 19 sierpnia 2014

Wypoczynek

Najlepszy wypoczynek, to oczywiście wspaniała kawka na stoliku, wygodny fotel, ulubiona muzyka, film lub książka i spokój. Bez pośpiechu, bez stresu, wyłącznie dla siebie.
Może być też wypoczynek czynny. Na przykład wędrówki po górach, brzegiem morza, czy przez las. Jeśli nikt nie pogania to można i tak odpocząć. Gdy zdecydujemy się na wypoczynek w grupie, musimy liczyć się z tym, że trzeba będzie dostosować się do innych, co nie jest według mnie realnym wypoczynkiem. Zbliża się koniec wakacji, nasuwają się więc podsumowania.

Kiedyś dałam się namówić na wycieczkę zorganizowaną przez biuro podróży, mieliśmy zwiedzać Londyn i Walię. Jedną z atrakcji był przejazd Eurotunelem pod kanałem La Manche. Miejsca, które mieliśmy zwiedzać to między innymi Stonehenge, Bath, Brighton i oczywiście sam Londyn. Wycieczka była prezentem dla mnie, więc pojechałam. Poza tym, że udało się dosłownie rzucić okiem na zwiedzane miejsca, bo tempo było zabójcze, to wróciłam z tej wycieczki potwornie zmęczona, bo niewiele spaliśmy. Wędrówki kończyły się późną nocą, a w kolejne wyruszaliśmy bladym świtem. Nie było czasu na zrobienie zdjęć, tak naprawdę niczego dobrze nie obejrzeliśmy. Na indywidualne oglądanie Londynu mieliśmy cztery godziny, co przy wielkości tego miasta było jak piętnaście minut. Po tej wycieczce podjęłam decyzję - nigdy więcej wyjazdów z biurami podróży.

Najlepsze swoje wakacje spędzałam organizując sobie wyjazd samodzielnie. Najczęściej jeździłam do Zakopanego, gdzie zaprzyjaźniłam się z rodziną Górali. Były nawet lata, gdy byłam u nich czterokrotnie. Odbywałam w Tatrach wiele wędrówek, bardzo polubiłam te góry, a zwłaszcza Giewont, który zdobyłam w lipcu 1982 r. Znalazłam w Polsce wiele ciekawych i pięknych miejsc. Nie jeździłam zbyt wiele razy nad morze, ponieważ nie lubię leżeć na plaży, a nad morzem nie ma dla mnie innych atrakcji. Bardzo lubię natomiast lasy, zwłaszcza takie, w których można zbierać grzyby.

Miałam tez zaprzyjaźnioną rodzinę za Bugiem, w okolicach Nura, to mała miejscowość niedaleko Małkini. Znajomość była o tyle ciekawa, że była ta rodzina Krawca, który pracował w zakładzie krawieckim na naszym podwórku. Chodziłam do niego po ścinki różnych tkanin na sukienki dla lalek, gdy miałam około 6 lat. Po kilku latach dowiedziałam się, że ma córkę w moim wieku, która mieszka na wsi, gdzie ten krawiec miał swój dom. Ponieważ moi rodzice też go znali, pojechałam z Mamą i z bratem do niego na wakacje. 
Był to mój pierwszy wyjazd na wieś, ponieważ całą rodzinę mam w jednym mieście nie miałam okazji wcześniej bywać na wsi. Miałam wtedy 14 lat i były to bardzo ciekawe wakacje, bo poznałam wiejskie zwyczaje, mogłam bez ograniczeń jeść owoce „prosto z krzaka”, jakie w domu miałam tylko w ograniczonych ilościach, ze sklepu lub bazaru. Chodziliśmy na jagody i na grzyby do lasu. Wieś, w której spędzałam wakacje była oddalona od najbliższego miasteczka i zarazem sklepu o 9 kilometrów, nie przyjeżdżali do nie żadni turyści, poza rodzinami mieszkańców. Cisza i spokój w tamtej okolicy, to zupełne przeciwieństwo miejsca, w którym mieszkałam. Mieszkańcy byli dla mnie taką samą atrakcją, jak ja dla nich. Wypoczynek w tym miejscu była realnym wypoczynkiem.

Zauważyłam, że wiele osób, jako sposób wypoczynku preferuje wyłącznie wyjazdy za granicę. Mnie też się zdarzyło kilka razy spędzać urlop w ten sposób, jednak wyjazdy były głównie „na własna rękę”, bez ograniczeń czasowych, z wyborem miejsca spania i wyżywienia oraz miejsc zwiedzania. Nie uważam jednak, że wypoczynek w innym kraju jest lepszy niż we własnym. Zwiedzanie, to ciekawa sprawa, ale zwykle odbywa się kosztem wypoczynku. Po takim urlopie przeznaczonym na zwiedzanie powinien być jeszcze urlop spędzony na wypoczywaniu.

Jeszcze jedna kwestia mnie zastanawia - wybór miejsca na wypoczynek, zwłaszcza ten zagraniczny. Wiele osób wybiera się w bardzo niebezpieczne miejsca, nie wiem czym się kierują... Na przykład kraje, w których toczą się wojny, lub zagrożone kataklizmami, bądź niebezpiecznymi chorobami. Dziś jest taka możliwość sprawdzenia warunków w miejscach gdzie chce się wyjechać, że dziwią mnie wczasowicze zaskoczeni przez przeróżne niebezpieczeństwa. Od kilku lat, dzięki aplikacji Street View można sobie dokładnie obejrzeć wiele miejsc na Ziemi, a nawet na Księżycu, czy Marsie. 

Czasy, gdy biura podróży w swoich folderach zamieszczały zdjęcia wspaniałych hoteli, które w rzeczywistości „nieco” odbiegały od przedstawianych w opisach, już minęły. Dlaczego więc co jakiś czas słychać o ratowaniu wczasowiczów z różnych stref zagrożenia lub oszukanych przez biura podróży? Doświadczenie pokazało mi, że należy mieć ograniczone zaufanie do pośredników. Nie można dobrze wypocząć w stresie, a taka sytuacja ma miejsce gdy dobrze nie wybierzemy miejsca wypoczynku.

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Moc

Mocna kawka z rana, to podstawa, budzenie przebiega szybciej i przyjemniej. Oczy łatwiej się otwierają, mętny wzrok błyskawicznie się wyostrza. Bez kawki jest dużo trudniej.
W życiu nie zawsze, niestety, moc kawki pomaga. 

Nasza moc zależy od psychiki, świadomości, poznania samego siebie. Wielokrotnie słyszałam powiedzenie: „co nas nie zabije, to nas wzmocni”. Przekonałam się ile jest w tym prawdy. Pokonując życiowe przeszkody, nabieramy mocy, by zmierzyć się z kolejnymi. Staram się też dzielić się swoją mocą z osobami, które jej potrzebują.

Należę do pokolenia, którego rodzice i dziadkowie swoje dzieciństwo i młodość musieli przeżyć w czasie drugiej wojny światowej. Trzeba było wielkiej mocy, aby poradzić sobie w sytuacji, gdy na ludzi ich domy spadały bomby, gdy na ulicy strzelano, gdy brakowało pożywienia, miejsca do spania, właściwie - wszystkiego. Osoby, które przeżyły wojnę, chyba do końca życia nie wyjdą z tej traumy.

Okres wojny przeżywali w wielkim napięciu, które tak do końca nie ustąpił. Widzę to po moich bliskich, po przerażeniu na ich twarzach, gdy słyszą lub czytają wiadomości o jakiejkolwiek wojnie na świecie. Cały czas tkwi w nich obawa, że ten koszmar mógłby wrócić, a nie mieliby teraz tyle siły by przetrwać.

Obserwując dziś młodych ludzi, widzę coraz więcej zagubionych, słabych psychicznie osób, które nie radzą sobie często w prostych, wydawało by się, sytuacjach życiowych. Skąd mają czerpać tę moc, dzięki której przerwali ich przodkowie? 
Zetknęłam się w swoim życiu z osobami, które się poddały. Mając wokół siebie wielu „przyjaciół”, rodzinę, byli tak samotni ze swoimi problemami, że woleli ze sobą skończyć. To bardzo smutne

Niektórzy widzą na co dzień słabość swoich rodziców, którzy nie mogąc lub nie chcąc znaleźć pracy, żyją z zasiłków lub wręcz żebrzą na ulicach. Oczywiście nie brakuje pracujących, szczęśliwie jest ich więcej niż tych bezrobotnych. Większość ludzi jest tak zajętych sobą i swoimi sprawami, że nie mają, czy nie chcą mieć czasu, żeby pomóc lub nawet wesprzeć dobrym słowem, kogoś słabszego. 

Nieraz słyszałam od swoich znajomych jaka jestem silna, dzielna, bo radzę sobie z przeciwnościami losu. Nie uważam siebie za silną osobę, konieczność skłania mnie do podejmowania różnych działań, na które inne osoby się nie odważają. Życie to ciągła walka, tak to odbieram, bez mocy i odwagi nie da się przeżyć. Czasem wydaje się nam, że zadania, przed którymi stajemy, są dla nas niewykonalne, dopiero gdy podejmiemy działanie okazuje się najczęściej, że jednak mamy na tyle mocy, by podołać. Niekiedy potrzebujemy wsparcia, zachęty, a nawet przymusu by podjąć się trudnej, w naszej ocenie, sprawy. 

Gdy podejmie się już działanie i konsekwentnie zmierza do celu, często okazuje się, że nasza moc przeszła nasze najśmielsze oczekiwania. Możemy być z siebie dumni i czujemy się dowartościowani. Gorzej jest, gdy pojawiają się trudności, z którymi ciężko sobie poradzić. Bezsilność, wyraźny spadek mocy, przyczyniają się do porażki, która załamuje, ale zdarza się być jeszcze bardziej mobilizuje do działania.

Od kilku lat mam wśród swoich najbliższych kobietę, u której zdiagnozowano chorobę Parkinsona. Była to kobieta bardzo energiczna, bardzo samodzielna, świetnie zorganizowana, o niezwykłej mocy, która pomogła jej przezwyciężyć wiele przeciwności losowych. Podczas drugiej wojny światowej była małym dzieckiem. Na skutek niedożywienia oraz warunków, w jakich się wychowywała (ukrywanie się w piwnicy podczas nalotów, braku leków czy chociażby ogrzewania w zimie), była bardzo chorym dzieckiem, nie chodziła i nie widziała. 

Po wojnie udało jej się wrócić na tyle do zdrowia, że skończyła technikum, rozpoczęła pracę i założyła rodzinę. Niestety, jej życie rodzinne nie było szczęśliwe. Mąż alkoholik, w związku z tym ciągłe awantury w domu, obawa o bezpieczeństwo dzieci. Trwająca latami taka sytuacja doprowadziła ją do stanu przedzawałowego. Na szczęście, uwolniła się, wraz z dziećmi od tego mężczyzny. Będąc tylko z dziećmi, w spokojnym domu, jej stan zdrowia bardzo się poprawił. Po kilkunastu latach poznała mężczyznę, który stał się jej podporą. Dzieci się usamodzielniły, mogła odpocząć po trudach dzieciństwa i młodości. Zdiagnozowana choroba Parkinsona załamała te kobietę totalnie.

Zanim powiadomiła swoich najbliższych o chorobie minął rok. Drugi mąż wraz z dziećmi zaangażowali się w pomoc. Znalezienie odpowiedniego lekarza, dobranie leków i rehabilitacji były pierwszymi koniecznymi działaniami. Najważniejsze jednak dla tej kobiety jest wsparcie psychiczne. Do wszystkiego jest zniechęcona, przeraża ją ta choroba. Pozbawiła ją mocy, którą dotychczas miała. Załamana jest także tym, że nie jest samowystarczalna, że nie radzi sobie tak jak dotychczas. 

Mam możliwość obserwowania osób z tym schorzeniem bywając na spotkaniach stowarzyszenia, w którym zrzeszone są osoby z chorobą Parkinsona wraz z rodzinami. Osoby te pomagają sobie wzajemnie, ponieważ są w różnym stadium zaawansowania tej choroby. Wywodzą się z różnych grup zawodowych i społecznych, różnie też radzą sobie z chorobą ale zauważyłam, że gdy są w grupie, czują się lepiej, wspólnie sobie dodają mocy, to bardzo pozytywne.

Nie jestem szczególnym fanem „Gwiezdnych wojen” ale podoba mi się często pojawiające się w tym filmie życzenie: „Niech Moc będzie z tobą (May The Force Be With You)”. Oczywiście nie naprawimy całego świata, ale warto czasem na chwilkę się zatrzymać w codziennym pędzie i użyczyć swojej mocy.

sobota, 16 sierpnia 2014

Różnica wieku

Kawka do łóżka nie ma problemu z różnicą wieku. Nie ma znaczenia, czy osoba starsza podaje kawkę do łóżka młodszej, czy młodsza starszej. Różnicę mogą stanowić doświadczenie i umiejętności osoby przyrządzającej kawkę...

Bardzo często komentowane są związki kobiet i mężczyzn, gdy między partnerami występuje duża różnica wieku. Tak na prawdę, co oznacza duża? Czy 10 lat jest różnicą do zaakceptowania, a już 20 nie? A co z różnicą powyżej 20, 30 czy 50 lat? 
Kiedyś młode dziewczęta swatało się z dużo starszymi mężczyznami z różnych powodów, przeważnie majątkowych. Dziś same wiążą się z mężczyznami, starszymi nawet o kilkadziesiąt lat, zapewniając, że to z wielkiej miłości. Oczywiście majątek takiego wybranka nie ma znaczenia... Przepraszam, ale nie wierzę w takie zapewnienia. 

Miałam wśród znajomych kobietę, którą ojciec przeznaczył (!) na żonę dla swojego kolegi. Był bezwzględny, nie liczył się z tym, że córka miała kilkanaście lat i gdy tylko osiągnęła wiek,  który według prawa pozwalał na zawarcie związku małżeńskiego, zrealizował swoje plany. Nie jest to historia z zamierzchłych czasów, wydarzenia te miały miejsce w latach sześćdziesiątych dwudziestego wieku. Kobieta w tym związku była bardzo nieszczęśliwa. Urodziła dwójkę dzieci i została z nimi sama, bo mąż w niedługim czasie zmarł. Tak kończyła się większość związków, w których mężczyzna był dużo starszy, zwłaszcza o jedno pokolenie. 

Sąsiadka mojej Mamy, mając 50 lat, prawie 30 lat temu związała się z dużo młodszym mężczyzną. Różnica wieku między nimi to 24 lata. Wspomniałam o tej parze w poście „Co ludzie powiedzą?”. Zaobserwowałam, że większość związków, w których mężczyzna jest młodszy od kobiety trwa dłużej niż związki,  w którym mężczyzna jest dużo starszy. Wnioski nasuwają się same. 

Starszy mężczyzna nie jest w stanie zadowolić seksualnie młodej kobiety. Młode kobiety wymagają od mężczyzn utrzymania, prezentów, są większymi materialistkami, za to poza młodym wyglądem nie mają mężczyźnie wiele do zaoferowania w sypialni... 
Kobiety dojrzałe, zwłaszcza otwarte, są dla młodych mężczyzn bardziej atrakcyjne. Przeważnie sytuację życiową mają ustabilizowaną, często mają dzieci, które są już dorosłe, w związku z tym nie absorbują ich już tak, jak młode kobiety, poza tym są zwykle na tyle samodzielne, że nie potrzebują,  by ktoś je utrzymywał. Same decydują o wyborze partnera do sypialni.

Niektórzy mężczyźni są wygodni. Mając partnerkę, która nie może być w ciąży, ponieważ zakończył się jej okres płodności w życiu, a cały czas ma potrzeby seksualne, są w bardzo komfortowej sytuacji - nieograniczony seks, w dodatku z doświadczoną kobietą, która potrafi więcej niż dwudziestolatka. 

Starszy mężczyzna dla młodej kobiety często jest nauczycielem, a jeśli trafi na kobietę, która chce zdobyć doświadczenie, będzie to korzyść dla obu stron. Słyszałam od kilku znajomych, że raczej ograniczają się do przyjmowania niż dają coś z siebie. 

Znam wielu mężczyzn, w różnym wieku, z niektórymi świetnie się dogaduję pomimo różnicy wieku, z innymi mniej. Moje doświadczenie pokazuje, że jest to sprawa mentalności. Niektóre starsze osoby do sędziwego wieku zachowują młodzieńczy sposób bycia przyciągając do siebie młodych, a niektóre będąc nastolatkami myślą i zachowują się jak staruszkowie.

Jak już wspomniałam we wcześniejszych postach, każdy związek istnieje w celu zapewnienia korzyści obu stronom, jeśli samym zainteresowanym różnica wieku nie przeszkadza, to nie powinna być tematem do dyskusji dla osób postronnych. 

piątek, 15 sierpnia 2014

Sport to zdrowie

Nie wiem czy istnieje jakiś sport, który w jakiś sposób powiązany jest z kawką, ale wiem, że kawka nie przeszkadza, przynajmniej mnie, w uprawianiu sportu. Nie jestem sportowcem wyczynowym, jednak ze sportem miałam styczność w trakcie nauki,  w szkole, jak każdy. Uczyłam się różnych gier zespołowych,  bez większych sukcesów. Bardzo lubiłam jeździć na łyżwach, na rowerze, grywałam także w piłkę nożną.

Jestem kibicem skoków narciarskich, odkąd zobaczyłam jak nasz skoczek - Wojciech Fortuna zdobył złoty medal na olimpiadzie w Sapporo. Tak mnie to zaskoczyło, że zaczęłam kibicować skoczkom narciarskim. Miałam swoich ulubieńców wśród Finów - Matti Nykänen, Austriaków - Andreas Goldberger, Japończyków - Masahiko Harada, Kazuyoshi Funaki i oczywiście Noriaki Kasai. 

Po wielu latach pojawił się na skoczni Adam Małysz. Gdy widziałam jego zwycięstwa, nie wierzyłam własnym oczom. Moja radość nie miała granic gdy wygrał konkurs czterech skoczni, a następnie zdobył Puchar Świata. Mam do dziś kasetę wideo z konkursem, który w sezonie 2000/2001 zakończył się zwycięstwem Adama Małysza, dosłownie płakałam ze wzruszenia. Napisałam do niego list z podziękowaniem i gratulacjami, włożyłam do koperty znaczek i poprosiłam o zdjęcie z autografem. Oczywiście dostałam w odpowiedzi zdjęcie z autografem, nadawcą była żona naszego mistrza - Izabela Małysz. Ten autograf jest dla mnie bardzo cenny. 

Następne sezony przyniosły kolejne Puchary, a także medale olimpijskie, nie tylko Adamowi Małyszowi. Mamy następnego mistrza w tej dyscyplinie - Kamila Stocha, który zdobył dwa złote medale na olimpiadzie i Puchar Świata w skokach narciarskich w sezonie 2013/2014. 

Bardzo się cieszę, bo to bardzo piękna dyscyplina sportu,  chociaż sama nigdy nie próbowałam, wejście na Wielką Krokiew i spojrzenie w dół, sprawiło, że darzę skoczków wielką sympatią i podziwiam ich odwagę. Tylko raz byłam na zawodach w Zakopanem, miałam kolegę, który był sędzią na tych zawodach i dostałam bilety. To było dla mnie wielkie przeżycie, zobaczyć tych wspaniałych sportowców „na żywo”. Widziałam też upadek jednego z niemieckich zawodników, wygląda to dużo gorzej niż w telewizji. 

Nie przepadam za piłką nożną, ale czasem oglądam mecze naszej reprezentacji, na mistrzostwach świata, czy Europy. Kiedyś było na co popatrzeć, śledziłam zmagania drużyny Kazimierza Górskiego. Moim ulubieńcem był Andrzej Szarmach, który gole strzelał „z główki”. To było niesamowite... Oglądałam też mistrzostwa w Hiszpanii, w 1982 roku, dzięki znajomej Góralce, u której spędzałam urlop, a była wielkim  kibicem piłki nożnej. To była drużyna Antoniego Piechniczka i też grała świetnie. Dziś, niestety, nasi piłkarze dobrze grają tylko w zagranicznych klubach. To przykre. 

Od kilku lat oglądam zawody Snookera na Eurosporcie, bardzo wciągające. Podziwiam wyczucie i precyzję, z jaką zawodnicy wbijają bile do łuz. Kiedyś próbowałam gry w bilarda, ale to był mały stół i zupełnie inne zasady. Jeszcze nie odważyłam się zagrać w snookera, ale kto wie...

Miałam okazje poznać także tajniki jazdy konnej. Będąc z córką na wakacjach w gospodarstwie agroturystycznym koło Torunia, mogłam wykupić dla niej lekcje jazdy konnej. Sama nie próbowałam, ale moja córka nauczyła się, a nawet z naszym gospodarzem pojechali w teren, nad Wisłę. Doskonale trzymała się w siodle, trochę się bałam gdy pojechali beze mnie, ale bezpiecznie wrócili. Do dziś moje dziecko wspomina tamte wakacje i określa je najlepszymi wakacjami w życiu. 

Od pewnego czasu uprawiam Nordic Walking. Do tej dyscypliny sportu zachęciła mnie lekarka, przekonując, że ze względu na schorzenie kręgosłupa nie powinnam biegać ani jeździć na rowerze. Porzucenie jazdy na rowerze było dla mnie bardzo przykre, bo bardzo ją lubiłam. Obejrzałam kilka filmów instruktażowych, kupiłam kijki odpowiednie do mojego wzrostu i rozpoczęłam marsze.

Był sierpień, więc dni były na tyle długie, że po powrocie z pracy mogłam przemaszerować do wieczora około 6 kilometrów. Gdy dni stały się krótsze zaczęłam chodzić przed pracą, do autobusu, do którego wcześniej dojeżdżałam około 1,5 kilometra, a wracając z pracy, szłam od tego autobusu, co dawało mi trzy kilometry marszu dziennie.

Poprawiła mi się kondycja fizyczna, bóle kręgosłupa ustąpiły, nie używam środków przeciwbólowych od roku, a na tym zyskuje moja wątroba, i schudłam około 12 kilogramów, same korzyści. Wiem już, że jest to dyscyplina sportu, którą będę mogła uprawiać do końca życia, aby utrzymać jak najdłużej dobrą kondycje i sprawność.

czwartek, 14 sierpnia 2014

Muzyka cz. 1

Tak jak kawka pobudzi z rana i nastraja na cały dzień, tak muzyka dopełni stawianie na nogi i nadanie rytmu działaniom. Odpowiednio dobrane proporcje składników kawki, odpowiednio dobrane utwory do słuchania, czegóż trzeba więcej?

Dźwięki powstały zapewne podczas tworzenia się wszechświata. Myślę, że muzykę zaczęli tworzyć ludzie, którzy potrafili złożyć dźwięki w melodię, którą można było odtwarzać wielokrotnie utrzymując kolejność ustanowioną przez kompozytora. Te procesy powstawały przez wiele lat. My, pojawiając się na świecie zetknęliśmy się z utworami muzycznymi, które grane były na całym świecie od wieków. Cały czas powstają utwory muzyczne, istnieją różne style w muzyce. Każdy znajdzie coś dla siebie. Prawdę mówiąc, nie wyobrażam sobie życia bez muzyki. Ale znam ludzi, którzy nie słuchają muzyki, dla nich mogłaby nie istnieć, wydaje mi się, że to smutni ludzie.

Zetknęłam się z muzyką gdy tylko pojawiłam się na świecie. Moi rodzice mieli mnóstwo płyt, bardzo lubili słuchać muzyki, w domu cały czas coś grało. Może dlatego nie potrafię długo wytrzymać w ciszy. Gdy miałam około dwóch lat, kupili magnetofon. Był to ciężki, niemiecki sprzęt, nazywał się Szmaragd i ważył 17 kilogramów. Ojciec zabierał go na wszystkie rodzinne imprezy. Kilka lat później kupił radio tranzystorowe, które stało się nieodłącznym gadżetem. W domu, wszędzie były zainstalowane głośniki, nawet w łazience (muzyka przy goleniu), od rana zawsze coś grało, więc trudno było nie słuchać. Wiele lat później, gdy mój brat budował dom, okablował wszystkie pomieszczenia żeby można było wszędzie słuchać muzyki. Mogę powiedzieć, że jestem uzależniona od muzyki.

Odkąd pojawiły się przenośne odtwarzacze muzyki, moje wyjścia z domu zyskały na atrakcyjności.  Kupiłam słuchawki i wszelkie podróże mijały przy mojej ulubionej muzyce. Początkowo było to małe radyjko, dzięki któremu poznałam stację „Radio 94” - nazwane od częstotliwości nadawania. Później ta stacja zmieniła nazwę na „Antyradio”. Muzyka nadawana przez tę stację najbardziej mi odpowiadała. 

Młodzi ludzie, używali wówczas urządzeń typu „Walkman”, dla mnie były one mało funkcjonalne, ponieważ odtwarzały kasety magnetofonowe, a więc muzyki na nich było najwięcej 45 minut po jednej stronie, dla mnie trochę krótko... Nie starczyło nawet na drogę do pracy w jedną stronę, więc „Walkmana” nie kupiłam. Podobnie było z „Discmanem”, który wszedł na rynek w niedługim czasie po „Walkmanie”. Na jednym CD było trochę więcej muzyki niż na kasecie magnetofonowej, ale za mało jak dla mnie. Dopiero odtwarzacz CD z mp3, to było coś dla mnie... Płyta CD, na którą można było nagrać 200 utworów przekonała mnie, kupiłam taki odtwarzacz.  Służył mi kilka lat, dopóki nie pokazały się odtwarzacze plików mp3, które miały większą pojemność niż CD, a więc kilka GB. Pierwszy, który nabyłam miał 2GB. Z roku na rok pojemność moich odtwarzaczy mp3 zwiększa się i sama nie wiem jak daleko zajdą te osiągnięcia. 

Jeden z moich odtwarzaczy został przez nieuwagę uprany w pralce, ponieważ był w kieszeni kurtki wrzuconej do pralki. Byłam załamana. Wtedy moja córka uświadomiła mi, że przecież mam odtwarzacz mp3 w telefonie komórkowym! To dopiero było genialne posunięcie! Karta pamięci do telefonu i byłam uratowana. Dodatkowo ułatwione rozmowy telefoniczne, przez słuchawki. Nie trzeba wyjmować telefonu z kieszeni i trzymać go przy uchu gdy ma się zajęte ręce, bo niesie się zakupy - rewelacja! Dosłownie ucieszyłam się z tego, że uprałam odtwarzacz mp3!

Dzięki moim zainteresowaniom muzycznym poznałam mnóstwo ludzi, odwiedziłam kilka miast na świecie, niektóre nawet zwiedziłam... przed koncertami. O jednym Fanklubie napisałam pracę semestralną na studiach, a dzięki innemu zdjęcia ze zlotów, na których byłam trafiły do kilku gazet. Miałam też okazję poznać legendarnego twórcę i prezentera listy przebojów Programu Trzeciego Polskiego Radia - pana Marka Niedźwiedzkiego. 

Może to brzmi dziwnie, że zamiast śledzić modę, czy przepisy kulinarne, śledzę wszystkie nowinki techniczne i kupuję coraz to nowe sprzęty do odtwarzania muzyki, ale tak właśnie wygląda uzależnienie... Znając siebie, nie raz będę nawiązywać do tematu muzyki, postanowiłam więc je numerować, dziś część pierwsza.

środa, 13 sierpnia 2014

Ocena

Kawkę mogę ocenić dopiero gdy jej spróbuję, smak ma dla mnie większe znaczenie niż wygląd. Nie raz pięknie podana i ozdobiona nie spełniła moich oczekiwań smakowych, a zdarzało się, że przyrządzona w prostym kubeczku, ale z dobrego gatunku, zachwyciła mnie swoim smakiem.
Tak jest w życiu, że często oceniamy wartość po wyglądzie, dotyczy to zarówno ludzi,  jak i przedmiotów. Kiedyś sama, przy wstępnej ocenie, brałam pod uwagę wygląd kogoś lub czegoś, dziś,  mając wieloletnie doświadczenie, staram się nie oceniać patrząc na kogoś lub na coś po raz pierwszy.

Doświadczenie nauczyło mnie, że miła osoba niekoniecznie jest na prawdę miła, zwłaszcza taka przesadnie milusińska. Przekonałam się, że często takie osoby są wredne i podłe.
Mam w swoim otoczeniu kobietę, która pracuje na kierowniczym stanowisku, do swoich pracowników, i nie tylko, zwraca się przesadnie pieszczotliwie. Mówiąc do trzydziestoletniego mężczyzny „Piotruniu” - chyba trochę przesadza. Ja też często zdrabniam imiona, zwłaszcza bliskich, osób ale nie wszystkich, nie wszystkich darzę taką sympatią, żeby zwracać się do nich zdrobniale. Kobieta, o której wspomniałam, kilka osób ze swojego zespołu wykończyła psychicznie, kilka przeniosło się do pracy w innych komórkach, a niektórzy wręcz odeszli z firmy. Znam dobrze jedną z tych osób, która musiała poddać się leczeniu psychiatrycznemu w szpitalu. Ja, na szczęście, wyczułam ją na wstępie naszej znajomości i tym razem moja ocena mnie nie zawiodła.

Spotkałam się też z ocenianiem ludzi, po sposobie ich ubierania się, fryzurze, czy makijażu lub biżuterii. Wielokrotnie byłam zaskoczona negatywnie lub pozytywnie, gdy bliżej poznałam osobę, którą oceniłam zwracając uwagę na wygląd zewnętrzny. 

Ostatnio, poznałam młodego mężczyznę, z wyglądu - dresiarz, taki, że lepiej nie podchodzić. Okazał się wrażliwym artystą, jest kucharzem w jednym z wielogwiazdkowych hoteli, przygotowuje ekskluzywne dania, które podziwiałam na zdjęciach, poza tym wspaniale tańczy i słucha takiej muzyki, o którą też bym go nie posądziła... Wygląda raczej na hip-hopowca, a słucha symfonicznego rocka...

Jeden z moich znajomych jest przykładnym mężem i ojcem dwójki dzieci, artystą zajmującym się metaloplastyką, a z wyglądu... Ogolony na łyso, prawie cała skóra w tatuażach, gdybym go zobaczyła po raz pierwszy w ciemnej ulicy, nie czułabym się komfortowo. 

Znałam też kobietę, która przy pierwszym kontakcie robiła wrażenie serdecznej i miłej, zachwyca mężczyzn urodą i figurą, a jest dosłownie potworem w stosunku do swoich najbliższych. Dzieci traktuje jak towar przetargowy, żyje z zasiłków i alimentów. Pobiła się ze swoją matką, zepchnęła ją ze schodów, matkę musiało zabrać pogotowie. Swoim podłym zachowaniem doprowadził bliską krewną do załamania psychicznego, zakończonego próbą samobójczą. Ludziom, którzy znają ją powierzchownie trudno jest uwierzyć w podłości jakie gotuje ludziom.

Spotkałam się wielokrotnie z oceną osób znanych publicznie na podstawie wyglądu bądź, w przypadku aktorów, na podstawie ról, które grali w filmach. Sama kiedyś w ten sposób postrzegałam aktorów, do pewnego zabawnego zajścia pod koniec lat siedemdziesiątych. Byłam wtedy nastolatką. Zadzwoniłam do popularnej niegdyś audycji radiowej „Lato z radiem” z zamiarem poproszenia o jedną ze swoich ulubionych wówczas piosenek. Telefon został odebrany i usłyszałam:
„Marek Walczewski, słucham”.
„Dzień dobry” - odpowiedziałam zmartwiona - „jak ja pana nie lubię...”
„Dlaczego???” - zapytał zdziwiony pan Marek.
„Bo pan zawsze gra takie okropne role” - odpowiedziałam trochę zakłopotana - „samych drani.”
„A to dla mnie jest komplement” - powiedział pan Marek -„bo to znaczy, że dobrze gram swoje role”- roześmiał się.
Porozmawialiśmy sobie chwilę, akurat wtedy byłam pod wrażeniem roli pana Marka w serialu „Polskie drogi”, który wyświetlany był w naszej telewizji. Po tej rozmowie zupełnie inaczej zaczęłam odbierać grę aktorów, podziwiałam ich zdolności wcielania się w różne postaci. Pan Marek Walczewski okazał się przemiłym mężczyzną.

Jestem wielbicielką dwóch brytyjskich aktorów: Alana Rickmana i Ralpha Fiennesa. Zachwycili mnie swoimi kreacjami i od kilku lat śledzę ich karierę, jeszcze nie obejrzałam wszystkich filmów z nimi, ale jestem mniej więcej w połowie. Rozmawiałam kiedyś o swoich ulubieńcach z kuzynką, która stwierdziła, że nie lubi Ralpha Fiennesa, ponieważ w filmie „Angielski pacjent” odbił dziewczynę jej ulubionemu aktorowi - Collinowi Fitrhowi... Podeszła do sprawy podobnie jak ja, tylko, że te rozmowy dzieli prawie 40 lat...

Jesteśmy oceniani przez rodzinę, znajomych, koleżanki i kolegów w pracy, szefów, a nawet sprzedawców w sklepach. Rodzina ocenia nas, by według swojego „widzimisię” udzielić porad, rzadko zdarza się akceptacja bez zastrzeżeń. Znajomi oceniają nas przekazując swoją opinię innym znajomym, zapewne z odpowiednim komentarzem. 
Szefowie oceniają naszą pracę, czasem nawet ta ocena ma wpływ na nasze wynagrodzenie...
Sprzedawcy oceniają nas zastanawiając się czy stać nas na zakupy u nich lub jaki towar najlepiej do nas pasuje, aby doradzić w zakupach. My, jako klienci także oceniamy sprzedawców i wracamy do tego samego sklepu wielokrotnie, albo nigdy więcej. 

Człowiek z wiekiem chyba coraz mniej dba o to, czy zostanie dobrze oceniony, sam też coraz rzadziej ocenia innych, no, chyba, że jest politykiem, wtedy ocenianie innych z wiekiem rozkręca się. 

wtorek, 12 sierpnia 2014

Bezmyślność

Każdego ranka, przygotowując kawkę, robię to bez specjalnego zastanawiania się, przyrządzam ją już od tylu lat, że nie muszę myśleć ilu i jakich składników użyć, najważniejsze - nie rozlać! Rankiem jestem jeszcze nie całkiem obudzona, ale na tyle przytomna, by mój ulubiony napój był perfekcyjny. 

Wczoraj dotarły do mnie dwie wiadomości:
1. W Portugalii, dwoje rodziców spadło z klifu na oczach dwójki dzieci w wieku 5 i 6 lat.
2. W Norwegii, dwoje rodziców spadło z lodowca na oczach dzieci w wieku 8 i 10 lat.

Przepraszam, o czym myśleli ci rodzice udając się z dziećmi w takie miejsca? Nie o bezpieczeństwie zapewne... Byłam na klifach koło Brighton, w Wielkiej Brytanii. Nie ma tam żadnych zabezpieczeń, najwyższy z nich ma wysokość 178 metrów, jakoś nikomu z nas nie przyszło do głowy robić sobie fotki stojąc na krawędzi klifu... Jak można narazić się na śmierć, będąc z dziećmi, którymi trzeba się opiekować. Ciekawe, jak wyszło zdjęcie, które zapewne chcieli wstawić na Facebooka... Czekam teraz na rodziców, którzy na oczach dzieci wpadną do krateru wulkanu robiąc sobie zdjęcie. Polecam hawajski park wulkaniczny. 

Niedawno słyszałam o dwóch kobietach, które robiły sobie zdjęcia podczas prowadzenia samochodu i zginęły umieszczając te zdjęcia na Facebooku. Zdjęcia zostały, ich już nie ma.  

Sama zamieszczam swoje zdjęcia na Facebooku, z różnych podróży także, ale nie narażam się bezmyślnie na utratę życia tylko po to, by „selfie” wyszło atrakcyjnie. Chcemy mieć pamiątki z miejsc, w których bywamy, ale czy za wszelką cenę??? 

Od dwóch miesięcy słyszę o dzieciach zamkniętych w samochodach, które zmarły z przegrzania. Gdy słyszę o takiej bezmyślności, to zastanawiam się po co tacy ludzie decydują się płodzenie na dzieci? Jak można narazić dziecko na śmierć? Są szkoły rodzenia, w których kobiety uczą się jak urodzić dziecko, ale nie ma szkół dla matek, które uczyłyby jak zaopiekować się dzieckiem.

Wszelkie zakupy można zrobić teraz przez internet, siedząc w domu, przed komputerem. Korzystam z takiej możliwości odkąd w czasie upałów, w drodze ze sklepu skwasiło mi się 10 litrów mleka. 
Po pierwsze mogę przez kilka dni dokładać do koszyka zanim nadejdzie zarezerwowany termin dostawy, co pozwala na zamówienie dokładnie tego, czego potrzebuję. 
Po drugie na bieżąco kontroluję kwotę do zapłaty, a po trzecie mam wszystko przyniesione do domu i świeższe niż ze sklepu, bo dostawy są z magazynu. 
Mam dużo znajomych z małymi dziećmi, którzy mogą, a nie chcą korzystać z tej formy zakupów, dziwne... Lepiej zostawić dziecko na parkingu, zamknięte w samochodzie? 

Mam dziecko, które już jest dorosłe, ale gdy było małe, nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby zostało samo w samochodzie, przecież małe dziecko przeważnie boi się zostać samo. 


Nieraz widzę starszych ludzi przechodzących przez jezdnię w niebezpiecznych miejscach, oczywiście nie w miejscach, gdzie są przejścia dla pieszych... Idzie sobie taka babcia albo dziadek, często z laską, w połowie drogi miedzy jednym przejściem dla pieszych, a drugim, skracają sobie drogę... życie też. 

Sytuacje pokazujące bezmyślność ludzi, niejednokrotnie wprawiają mnie w zdumienie, a nawet bawią do łez. Przyglądając się ludziom dostrzegam często, że kobiety mają otwarte torebki, w których na wierzchu leży sobie portfel, telefon komórkowy, dokumenty i.t.p. Mężczyźni natomiast, w tylnej kieszeni spodni noszą portfele, a telefony w kieszonce koszuli, skąd często wypadają podczas schylania. 

Może to, że mieszkałam i nadal mieszkam w gęsto zaludnionym mieście, gdzie okazja czyni złodzieja, nie noszę na wierzchu wartościowych rzeczy. Portfel mam głęboko schowany, a telefon komórkowy w etui, zawsze są do niego podłączone słuchawki, bo słucham muzyki i zauważyła bym, gdyby ktoś chciał mi go ukraść. 

Niestety, mieszkam w kraju, gdzie za małe są kary dla złodziei, więc pilnowanie swojego dobytku powinniśmy mieć we krwi, tymczasem otwarte drzwi, czy okna, są zaproszeniem dla złodzieja. 

Kiedyś pracowałam z mężczyzną, który twierdził, że nikt nigdy go nie okradł. Był bardzo zdziwiony, gdy miałam do niego pretensję, że zostawił otwarty nasz pokój i poszedł do toalety. Byłam wtedy na innym piętrze, załatwiałam jakąś sprawę w innym dziale. Gdy wróciłam,  w naszym pokoju stała koleżanka z sąsiedniego pokoju. Powiedziała, że czeka już kilka minut i gdyby weszła jakaś obca osoba, mogła by wynieść jakieś dokumenty lub nasze torebki.
Gdy mój kolega z pokoju wrócił z toalety, zwróciłam mu uwagę, może niezbyt delikatnie, ale byłam naprawdę wkurzona. Za kilka dni, mój kolega przyszedł zmartwiony do pracy, bo w autobusie ukradziono mu portfel. Dopiero wtedy zgodził się ze mną i nie zostawiał otwartych drzwi, gdy wychodził z pokoju, nawet na chwilę. 

Czasem zdarza się nam zrobić coś bez zastanowienia nad konsekwencjami takich nieprzemyślanych działań, lepiej jest uczyć się jednak na doświadczeniach innych niż zdobywać własne, żeby się przekonać, czy nam się uda uniknąć kłopotów, zwłaszcza gdy chodzi o życie.