środa, 26 listopada 2014

Tradycja

Tradycyjnie kawka podawana jest w dzbanku, z filiżankami i małym dzbanuszkiem, wypełnionym mlekiem lub śmietanką. Przynajmniej taką tradycję znam z dzieciństwa. Różne kraje, mają różne tradycje, tak jak różne są sposoby podawania kawki.

Tradycja, to sprawa umowna. Ogólnie można powiedzieć, że są to przekazywane z pokolenia na pokolenie treści kultury (obyczaje, poglądy, wierzenia, sposoby myślenia i zachowania, normy społeczne), które dana zbiorowość uznaje za społecznie doniosłe dla współczesności i przyszłości.

Zapewne niektóre treści kultury są interesujące i nieszkodliwe, warte wielokrotnego, cyklicznego powtarzania, większość jednak powoduje dyskusje, spory, często prowadzące do wojen. Wystarczy przyjrzeć się historii i powodom wieloletnich wojen.

Z moich obserwacji wynika, że wszelkie zwyczaje, powtarzane w ramach tradycji, uważane za warte powielania, zostały wprowadzone w jakimś celu. Głównym celem jest zwiększenie dochodów jakiejś grupy społecznej, która dane treści kulturowe uznaje za doniosłe na tyle, by stały się tradycją. Ludzie przyzwyczają się do np. corocznych zakupów choinki, czy koszyka na jajka.

W moim kraju cały rok rozplanowany jest, tradycyjnie, według świąt kościelnych, więc wiadomo jaka grupa zwiększa dochody. Poza przedstawicielami kościoła zarabiają oczywiście handlowcy sprzedający towary niezbędne do kultywowania tych świąt. 

Święta państwowe nie wymagają aż takich nakładów finansowych od obywateli, jak kościelne. Ja przynajmniej nie spotkałam się ze specjalnymi zakupami z okazji Święta Niepodległości, czy Święta Pracy. Generują za to niemałe koszty uporządkowania ulic po przemarszach zadowolonych i niezadowolonych obywateli, którzy „tradycyjnie" palą i niszczą to, co im w ręce wpadnie. Płacimy za to wszyscy, gdyż państwo swoich pieniędzy nie posiada i takie wydatki pokrywa z naszych podatków. 

Tradycyjnie z okazji kościelnych obrządków wydatki z roku na rok są coraz większe. Kiedyś były to skromniejsze uroczystości, w gronie najbliższych, dziś są to huczne imprezy, na co najmniej kilkadziesiąt osób, a często na kilkaset.

Organizatorzy często zapożyczają się,  by wypaść przed gośćmi jak najlepiej. Goście nie pozostają dłużni, przynosząc coraz droższe  prezenty.

Brałam ostatnio udział w kilku takich imprezach. Były to wesela, jedno z nich, skromniejsze, odbyło się dwa lata temu i małżeństwo trwa nadal, natomiast druga para, której wesele odbyło się pięć lat temu, na 200 osób, już w zeszłym roku zakończyła swoje małżeństwo rozwodem.

Widząc jak ubiera się dzieci z okazji chrztu, czy komunii, to zastanawiam się dokąd to zmierza... Podobnie jest z prezentami z tych okazji. 

Nie widzę niczego złego w świętowaniu z różnych okazji, myślę tylko, że ludzie powinni mieć wybór. Narzucone przez kościół katolicki święta, nakazują świętowanie wszystkim obywatelom w moim kraju, bez względu na wiarę, nie licząc się także z obywatelami, którzy nie są wierzący. 

Wmawia się nam od zarania dziejów, że tradycja to rzecz święta, jednak wielokrotnie następowały zmiany w tradycji, nie powinno się stawiać jej ponad wszystkim. 

Zwyczaje kulturowe cały czas  ewoluują, wybierane są rozwiązania, które nie dyskryminują ludzi  z różnych względów. Nie mówię, że są przestrzegane, bo to zupełnie inna sprawa. 

Jako dziecko, często słyszałam, że należy szanować starszych ludzi. Przez lata obserwacji doszłam do wniosku, że nie wszyscy starsi ludzie zasługują na szacunek, a zatem tradycyjne wartości należy weryfikować.

Tradycyjne rodziny, które powstawały gdy dwoje ludzi wiązało się węzłem małżeńskim, a następnie wspólnie wychowywali dzieci i żyli długo i szczęśliwie, dziś zmieniły się w inne tradycyjne związki.

Dwoje ludzi wiąże się ze sobą, nie koniecznie węzłem małżeńskim, gdy zdecydują się na wspólne dziecko, nie żyją dalej długo i szczęśliwie. Z reguły kobieta zostaje sama z dzieckiem lub dziećmi. To nie nowa, bo trwająca już kilkadziesiąt lat, tradycja. Ani państwo, ani kościół nie zamierza jej zmieniać, bo nie ma w tym żadnego interesu, a jest to ewidentny przykład dyskryminacji kobiet.

Żyjąc w umiarkowanym klimacie, mamy cztery pory roku. Tradycyjnie, nasze służby drogowe są zaskakiwane warunkami pogodowymi: na wiosnę zaskakują powodzie, w lecie upały i susza, jesienią deszcze i mgły, a zimą mróz i śnieg.

Czy tradycja nie mogłaby wyciągać wniosków z wcześniejszych niepowodzeń? Czy tradycja prowadząca do destabilizacji, nieporozumień, konfliktów nie powinna być wyeliminowana, by w jej miejsce powstała nowa, która będzie jednoczyć, a nie dzielić?


piątek, 14 listopada 2014

Zawód - fotograf

Zrobienie dobrej fotografii kawce, tak, by wyglądała apetycznie - to sztuka. Jestem amatorem i nie potrafię pokazać mojego ulubionego napoju na fotografii w taki sposób, jak profesjonalista. Fotografia na blogu jest moim „dziełem”, nie mnie jednak ją oceniać.

Obecnie prawie każdy jest fotografem, każdy posiadacz telefonu komórkowego z aparatem fotograficznym robi lepsze lub gorsze zdjęcia. Wiele z nich wstawianych jest na rożnych portalach społecznościowych. 

Zrobienie dobrej fotografii wymaga podstawowej chociażby wiedzy na ten temat. Wyposażenie telefonów komórkowych w aparaty fotograficzne pozwoliło ich właścicielom na upamiętnianie wydarzeń z życia w każdym niemal momencie. Wszędzie widać ludzi, którzy robią zdjęcia lub nagrywają wideo. 

Lubię oglądać fotografie, zwłaszcza ciekawe. Czy są to portrety, czy pejzaże, najważniejsze jest, by to, co chce się pokazać znajdowało się w centrum obrazu i było wyraźne. Do takich efektów potrzebne jest dobre ustawienie aparatu, należy też zwrócić uwagę na to, by aparat w trakcie wykonywania zdjęcia był nieruchomy, bo w przeciwnym razie zdjęcie będzie nieostre.

Do „poprawiania” fotografii można zastosować programy komputerowe i te, czasem stosowane są w nadmiarze. Pierwszy raz zetknęłam się ze sposobami obróbki fotografii w komputerze 20 lat temu. Zaskoczyły mnie efekty, jakie można osiągnąć poprawiając, w zasadzie, wszystko. Baczniej zatem, zaczęłam przyglądać się rożnym fotografiom.

Jeśli retusz nie jest przesadzony, to fotografia wygląda naturalnie. Niestety, niektórzy fotoamatorzy starają się tak ulepszać swoje „dzieła”, że zaczynają śmieszyć zamiast wzbudzać artystyczny podziw. Jeśli amatorskie fotografie są po amatorsku „ulepszane” i tylko wstawiane na portale społecznościowe, to mnie nie dziwi, dziwią mnie natomiast ci, którzy mając się za profesjonalistów, przesadzają z poprawkami i „ulepszeniami”.

Zadziwia mnie też to, że ludzie płacą duże pieniądze, by mieć fotografie, które niewiele mają wspólnego z rzeczywistością. Kiedyś, retusz poprawiał ostrość fotografii, podkreślał detale, których aparat fotograficzny nie był w stanie pokazać. Dziś programy do obróbki fotografii mogą zmienić wszystko. Rysy twarzy, niedoskonałości figury, otoczenie, a nawet towarzystwo, w jakim znajdujemy się na fotografii. W jakim celu robi się wiec takie „sesje”?

Utrwalanie na fotografii osób, czy wydarzeń, kiedyś, służyło do zachowania ulotnych chwil na pamiątkę dla potomnych, by wspominać przeszłość, by zachować w pamięci rodzinę, przyjaciół, znajomych. Dziś można sobie wstawić na swoją fotografię kogokolwiek i cokolwiek, znaleźć się w dowolnym miejscu na świecie, tylko jaki ma być efekt takich zabiegów?

Kilka lat temu potrzebowałam zrobić sobie fotografię do dyplomu. Przypadkiem trafiłam do „Klitka Atelier” w Warszawie, przy ul. Ząbkowskiej 12. Wnętrze urządzone klimatycznie, jak w XIX-wiecznej Warszawie. Na ścianach wiszą przepiękne fotografie, w tym akty. Najbardziej podobały mi się akty mężczyzny, w wieku, około 60 lat, niezbyt urodziwego, ale ujęcia były tak piękne, z przepiękną grą światła, widać było, że robił je artysta fotograf. 

Właścicielka - Pani Julita Delbar - osobiście mnie fotografowała. W sumie zrobiła około 20 portretów, wszystkie „z ręki”, a nie jak zazwyczaj robią fotografowie - aparatem na statywie, co mnie zaskoczyło. Ciężko było mi się zdecydować na jedno, wzięłam dwa ujęcia, w różnych rozmiarach, byłam zachwycona tym, jak wyszłam na tych portretach. Pani Julita potrafiła pokazać mnie z jak najlepszej strony, prawdziwa artystka. Do dziś wszystkim, którzy chcą mieć piękne fotografie polecam „Klitkę”.

Mam wielu znajomych fotoamatorów, mam też znajomych fotografów. Gdy kupiłam swój pierwszy aparat fotograficzny, musiałam się nauczyć jak ustawić światło, ostrość itp. Kolejny mój aparat był tak zwaną „małpką” - wszystko ustawiał sam, trzeba było tylko „pstrykać”. Zanim jednak zaczęłam robić jakiekolwiek zdjęcia, radziłam się znajomych fotografów jak robić je najlepiej. Z czasem zdobywałam doświadczenie i moje zdjęcia zaczynały mi się podobać. 

Nie potrafię „ulepszać” zdjęć, zatem moi potomkowie będą mnie oglądać taką, jaką jestem.

czwartek, 13 listopada 2014

Zamieszkajmy razem

Kawka ma w moim domu specjalny kącik. Wszystko do jej przyrządzenia znajduje się w jednym miejscu, żeby nie szukać po całej kuchni: kawka, kubeczki i czajnik.

Gdy dwie osoby decydują się na zamieszkanie ze sobą, często dochodzi do wielu nieporozumień. Przeczytałam w internecie o 20 powodach, dla których mężczyźni nie lubią mieszkać z kobietami. Myślę, że kobiety  znalazłyby tyle samo, a może i więcej. Jeśli to są tak wielkie przeszkody, to po co podejmują takie decyzje?

Najbardziej przeszkadzają mężczyznom: włosy, kosmetyki i środki czystości, ubrania i buty. Zupełnie jakby sami się nie czesali, nie myli czy nie ubierali. To trochę dziwne...

Myślę, że jest to kwestia porządku. Gdy każda rzecz w mieszkaniu ma swoje miejsce i nie rozkłada się wszystkiego tak, by było „w zasięgu ręki”, to nie jest trudno dojść do porozumienia w kwestiach porządkowych.

Każdy od czasu do czasu potrzebuje trochę swobody, a nawet samotności. Jestem osobą towarzyską, lubię rozmawiać z ludźmi, niekiedy jednak wybornie czuję się w swoim  towarzystwie. Osoby decydujące się na wspólne zamieszkanie często nie biorą takiej konieczności pod uwagę. Nawet gdy jest się związanym blisko z drugą osobą, pojawia się taka potrzeba.

Zazwyczaj w takich sytuacjach pojawiają się podejrzenia np. o zdrady. Znam taką parę, która jest ze sobą prawie 60 lat i przez cały ten czas nie potrzebują towarzystwa nikogo innego, nawet swojej córki, która od ponad 20 lat nie mieszka z nimi. Nie spotykają się z nikim, nie mają żadnych znajomych, nie utrzymują kontaktów z rodziną. Ponadto, mają bardzo małe mieszkanie - jeden pokój, będący zarówno sypialnią i salonem oraz kuchnię i łazienkę. Jest to dla mnie ewenement, nie znam drugiej takiej pary.

Nie wiem jak, ale ci ludzie musieli doskonale dopasować się do  siebie. Od wielu lat stanowią dla mnie  zagadkę, której nie potrafię rozwiązać. 

Ponieważ ciężko jest mi uwierzyć w uczucie trwające ponad pół wieku, myślę, że jest to przyzwyczajenie. Może to, że oboje w dzieciństwie wychowywali się w trudnych warunkach mieszkaniowych, gdy rodziny, często wielodzietne mieszkały w jednym pokoju, sprawia, że to małe mieszkanko jest dla nich luksusem. ponieważ mogą być w nim sami...

Wydaje mi się, że im  ludzie więcej posiadają, tym większe mają wymagania, coraz mniejsze mają powody do zadowolenia i powstają konflikty.
Powody zwykle są  banalne: rozsypane włosy, które przecież można było zebrać po skończonym czesaniu, rozrzucone skarpetki, które można było wrzucić do kosza na brudną bieliznę, czy porozkładane ubrania, które zwykle też mają swoje miejsce. 

To drobne czynności, które pozwoliłyby uniknąć spięć i ułatwić wspólne mieszkanie, ale do tego potrzebne są jeszcze obopólne chęci. 

niedziela, 9 listopada 2014

Poród musi boleć

Kawka jest napojem, którego nie powinna pić kobieta ciężarna. Ale to nie jedyne wyrzeczenie ciężarnej kobiety. W tym stanie należy bardziej uważać na to, co się je i pije.

Oczekiwanie dziecka przeważnie wiąże się z gorszym samopoczuciem, ale szczęście jakie towarzyszy przyjściu dziecka na świat sprawia, że wszelkie niedogodności idą w  niepamięć. Chyba, że ma się dobrą pamięć, wtedy wspomnienia z okresu ciąży dręczą kobietę długie lata.

Polscy ustawodawcy, z jednej strony tworzą przepisy dotyczące macierzyństwa tak, aby matki mogły opiekować się dzieckiem osobiście jak najdłużej, a z drugiej strony, by poród był koszmarem.

Właśnie przeczytałam, że polskie kobiety nie będą mogły liczyć liczyć na znieczulenie podczas porodu. W końcu większość posłów to mężczyźni, ich udział ogranicza się do zapłodnienia, co nie sprawia bólu, a raczej przyjemność.
Jeśli ustawodawcy chcą zachęcić kobiety do rodzenia dzieci, to nie tędy droga.
Decyzja o cesarskim cięciu powinna należeć do kobiety i lekarza, ustawodawcy nic do tego. Ograniczenie środków dla szpitali na ten cel, to barbarzyństwo!

Mój poród, już w wolnej Polsce, w roku 1990, to był koszmar. Na porodówce spędziłam 17 godzin, podczas gdy sączyły się wody płodowe, co było niebezpieczne dla dziecka. Nie było skurczy porodowych, żaden lekarz nie zdecydował o cesarskim cięciu, kazali mnie i dziecku męczyć się 17 godzin. 
Nie stosowano wówczas środków przeciwbólowych, chociaż istniały, więc wiem o co  walczą dziś kobiety. O cesarskim cięciu zdecydowano po 17 godzinach. Byłam już tak wyczerpana, że nie miałam siły zawalczyć o to, by zobaczyć swoje dziecko.

Ponieważ poród trwał tak długo, wynikiem była infekcja i wysoka temperatura, co z kolei spowodowało, że dziecko mogłam zobaczyć dopiero po trzech dniach, a karmić piersią mogłam zacząć dopiero po tygodniu.

Można było uniknąć tych powikłań, gdyby lekarze nie czekali na akcję porodową, tylko od razu podjęli decyzję o cesarskim  cięciu. Minęły 24 lata i stoimy w tym samym miejscu, chociaż świat idzie naprzód.

W Polsce kobiety nie są zachęcane do rodzenia dzieci. Jeśli chcą je mieć, to muszą liczyć się z koszmarem porodu. Taka jest nasza polityka prorodzinna.

sobota, 8 listopada 2014

Przemoc w rodzinie

Kawki nie podaje się przemocą, można zachęcić do wypicia, ale nie siłą. Zachętą przede wszystkim jest wspaniały zapach. Zastawa też ma ogromne znaczenie, nie można się oprzeć kawce w pięknej filiżance. 

Od pewnego czasu toczy się dyskusja na temat przemocy w rodzinie. Dyskutują kobiety z mężczyznami, dla których znęcanie się nad swoją partnerką, czy dziećmi, to norma. Zwłaszcza dla takich, którzy mają różne niepowodzenia na swoim koncie. 
Nie są one winą ani tych kobiet, ani tych dzieci, na których wyładowują swoje frustracje, najgorsze jest jednak to, że uderzenie kobiety, czy dziecka, to przecież tradycja.

Prof. Andrzej Zoll - prawnik, były sędzia, prezes  Trybunału  Konstytucyjnego i były rzecznik praw obywatelskich - twierdzi: „Konwencja antyprzemocowa, to zamach na naszą cywilizację.”!!! Jak można powierzyć jakąkolwiek funkcję komuś z takimi przekonaniami? Kto temu człowiekowi dał tytuł profesora? 

Autor biblii, kimkolwiek był, wymyślił sobie, że jest lepszy od kobiety. Szerzy w swojej twórczości niemalże nienawiść do kobiet, którym w niczym nie jest w stanie dorównać. Przede wszystkim - w naturalnej możliwości, tylko i wyłącznie danej kobiecie - urodzenia dziecka. 
Mało tego, przekonał do swoich racji miliardy mężczyzn! Teraz, zwłaszcza ci, którzy chodzą w czarnych sukienkach, szerząc nadal te brednie, strasznie buntują się przeciw zmianom w prawie, mającym na celu zapobieganie przemocy w rodzinie. 

Sami znęcają się nad innymi, począwszy od dzieci, które  trafiają do sierocińców przykościelnych, poprzez kleryków szkolonych do swoich przebrzydłych praktyk, a skończywszy na ludziach wysłuchujących ich przemówień w kościele. 

Jak można głosić, że kobieta musi podporządkować się mężczyźnie, bo jeśli będzie przeciwstawiała się żądaniom mężczyzny, to powinna być ukarana. Wyznacza się kobiecie służbę mężczyźnie poniżając ją, jednocześnie wznosząc modły do dziewicy, która zaszła w ciążę z duchem. 

Kobiety są bite z najbłahszych powodów  (słynna przesolona zupa), dzieci także (zwykle za głośno płaczą), a rządzący nie mają zamiaru nic z tym zrobić, bo kościół popiera takie praktyki. 

Co się dzieje z tym krajem? Niby cywilizowany, rozwinięty, a ciemny i nikczemny. Podobno polscy obywatele mają równe prawa, ale jak widać, kobiety i dzieci obywatelami nie są. 
Co ciekawe, kobiety, wybrane do sejmu, nie wszystkie, na szczęście, także nie widzą konieczności podejmowania działań w tym zakresie. Za mało jest tych, które chciałyby coś zmienić. 

Czy nadal nie będzie się skutecznie zwalczać przemocy w rodzinach, tylko modlić po kolejnych tragediach?

poniedziałek, 3 listopada 2014

Sezon na czosnek

Świeżo zaparzona kawka ma przepiękny zapach. Gdy się go poczuje,  natychmiast ma się ochotę ją wypić. Nie spotkałam dotychczas nikogo, kto by nie znosił zapachu kawki.

Istnieje wiele dań mających apetyczny zapach. Nie zawsze potrawa, która ma niezbyt zachęcający zapach jest niesmaczna, często jednak zapach zniechęca do jedzenia. Dla mnie takim zapachem jest czosnek. Nie znoszę jego zapachu, a niestety, zwłaszcza jesienno - zimową porą, w komunikacji miejskiej jestem zmuszona do wąchania tej, nieprzyjemnej dla mnie woni.

Jest to dla mnie bardzo przykre, bo jadąc z osobą ziejącą czosnkiem, mam mdłości . Ponieważ jadąc do pracy nie mam wyboru, męczę się codziennie.
Znam oczywiście właściwości tej przyprawy. Stosuje się ją często by zwalczyć np. przeziębienie. Można tym sposobem zwalczyć także mnie.

Nie wiem, czy można tę przykrą woń zmienić, by z samego rana pozwolić współpasażerom swobodnie oddychać. Trudno mi też pogodzić się z beztroską, jaką cechuje konsumentów czosnku. Jeśli dla nich jest to przyjemny zapach, to zapewne myślą, że innym także się spodoba.

Kiedyś umówiłam się z kolegą na spektakl, bardzo mi zależało, by go obejrzeć. Był to Hamlet, z Piotrem Fronczewskim w roli tytułowej. Kolega najadł się czosnku, bo był przeziębiony. Nie mogłam skupić się na spektaklu, bo nie miałam jak oddychać.  Oczywiście, po spektaklu, jak najszybciej rozstałam się z kolegą i nigdy więcej nie umówiłam się z nim.

Mało romantycznie jest zjeść wspólnie kolację, doprawianą czosnkiem i całować się z kimś. Dla mnie absolutnie nie do przyjęcia, ale sympatykom czosnku życzę miłych doznań.