wtorek, 30 września 2014

„Kto poślubi mojego syna?”

Niedziela, kawka w południe i pilot w ręku... Kawka pasuje do każdego programu telewizyjnego, może być film, reportaż, teleturniej czy zawody sportowe. 
Ja trafiłam na program: „Kto poślubi mojego syna?” Nie wiem kto wymyślił coś takiego... Kobiety walczą o mężczyznę, który ma sobie wybrać żonę, a raczej ma to za niego zrobić matka - żenada. 

Kiedyś królowie organizowali turnieje rycerskie, w których rycerze walczyli o rękę księżniczki. Dziś role się odwróciły...

Nie wiem co myśli sobie młoda kobieta idąc do takiego programu? Że zostanie gwiazdą? Prawdę mówiąc, gdybym była na miejscu jakiegokolwiek mężczyzny, nie zainteresowałabym kobietą, która wystąpiła w tym programie. Mężczyzna, za którego matka decyduje o wyborze partnerki też nie byłby dla mnie. Cały program, według mnie, ma na celu poniżenie kobiety.

Żenujące są też konkurencje, w których kobiety rywalizują. Na przykład - czy rozbierze się do nagiej sesji fotograficznej?  I taka „Mamuśka” bierze pod uwagę nie tylko sam fakt zdjęcia ubrania ale i czas, w jakim to nastąpi. Jeśli któraś z konkurentek zrobi to za szybko - „Mamuśka” jest bardzo zgorszona. 
Kolejna konkurencja, którą widziałam, to umiejętność zachowania się w restauracji. Trzeba było wykazać się wiedzą na temat sztućców i odpowiednio dobrać je do podawanych dań. Mamuśki oczywiście codziennie jedzą raki, czy ślimaki, więc synowe też powinny znać się na sposobie spożywania takich potraw. 

Miałam cierpliwość żeby jeszcze zobaczyć jak zachowują się na spacerze - jeden mężczyzna i cztery walczące ze sobą kobiety. Jedna przez drugą nadskakiwały temu mężczyźnie, jednocześnie zachwalając siebie, jakie są romantyczne, wyrozumiałe i jakie mają wszechstronne zainteresowania. 

Nie byłam w stanie obejrzeć całego programu, pomimo kubka z kawką o dużej pojemności, więc nie wiem jakie były w finale kryteria oceny i która z kobiet „wygrała”.Trudno to nawet nazwać zwycięstwem. Według mnie wygranymi na pewno były te kobiety, które nie dostały się w szpony takiej Mamuśki. 

Będąc kobietą, też podlegałam ocenie przyszłej teściowej, nie brałam jednak udziału w zawodach. Tak się złożyło w moim życiu, że gdy dobrze dogadywałam się z „przyszłą teściową”, to kandydat na partnera życiowego nie spełniał moich wymogów, a gdy kandydat był udany, to jego matka mniej.

O związku przede wszystkim powinni decydować ci, którzy ten związek tworzą, gdy wtrącają się osoby trzecie, związek nie najlepiej na tym wychodzi.

poniedziałek, 29 września 2014

Emigracja

Gdybym zdecydowała się emigrować, na pewno byłby to kraj gdzie nie zabrakło by mi kawki.

Kilka razy w życiu rozważałam taką możliwość, dwa razy byłam bardzo blisko wyjazdu do innego kraju. Okoliczności jednak tak się złożyły, że zostałam w kraju, gdzie się urodziłam. 
Znam dużo osób, które wyjechały do innego kraju. Jednym wiedzie się bardzo dobrze innym gorzej, więc nie ma reguły. Znam też osoby, które mieszkały w kilku krajach w życiu.
Decyzja o zamieszaniu w innym kraju powinna być bardzo przemyślana. Zgodnie ze starym przysłowiem „Co kraj, to obyczaj”. 

Różnice kulturowe mogą być czasem trudne do zaakceptowania. Osobiście nie bywałam w krajach drastycznie różniących się od mojego, jednak w tych, w których bywałam też spotkałam się z odmiennym traktowaniem różnych dziedzin życia. Nie tak, żeby mi to przeszkadzało, po prostu inaczej.
Ludzie często emigrują w poszukiwaniu lepszej pracy, lepszych warunków mieszkaniowych, a czasem ze względów matrymonialnych.

Niedawno oglądałam film dokumentalny o chińskiej grupie etnicznej Mosuo, w której kobiety decydują o tym, czy wyjdą za mąż, czy urodzą dzieci. Są osobami samodzielnymi i decydującymi, mężczyźni muszą się ich słuchać. Związki między kobietami i mężczyznami nazywają się „chodzonymi”, ponieważ mężczyzna nie mieszka z kobietą, która go wybrała lecz ze swoją matką, a do kobiety przychodzi na noc, gdy ona wyrazi taką chęć, do swojego domu wraca rano. Bardzo ciekawe rozwiązanie biorąc pod uwagę te „Mamuśki”, które nie mogą się rozstać ze swoimi synusiami... Podział ról w rodzinach jest bardzo ściśle określony, jednocześnie zapewniający opiekę dzieciom, osobom chorym, czy starszym. Ludzie z tego plemienia, głównie zajmują się uprawą ziemi. 

W moim kraju kobieta musi być silną osobą, by samej zdecydować o tym, czy wyjdzie za mąż lub czy urodzi dziecko. Kobieta, która sama o sobie decyduje, natychmiast jest oceniana negatywnie przez społeczeństwo. Mój kraj jest uzależniony od katolickich władz kościelnych, więc według nich, podstawowym obowiązkiem kobiety jest rodzenie i wychowywanie dzieci, nie koniecznie z pomocą ojców tych dzieci. 

Gdy ojciec porzuci dziecko, według tych władz, jest to zgodne z ich normami, natomiast kobieta, która nie chce urodzić dziecka, bądź je porzuci, zasługuje na karę i jest napiętnowana, wyklęta i.t.p. Czytając biblię katolików oraz dogmaty kościoła katolickiego można dokładnie poznać jaką rolę kościół katolicki wyznaczył kobiecie.
Oczywiście i na szczęście, coraz więcej kobiet w moim kraju wyzwala się spod tej „opieki”, jest jednak jeszcze spora grupa głosząca, co nie znaczy, że przestrzegająca, kościelne przykazania.

Trudno jest żyć w takim społeczeństwie, ale są kraje, gdzie jest gorzej niż w moim kraju. Kobiety traktowane są jak niewolnice, nie mają prawa głosu, a gdy próbują przeciwstawiać się mężczyznom - są dotkliwie bite, torturowane, a nawet zabijane. Zwłaszcza w krajach islamskich.

Mam koleżankę, która wyszła za mąż za obywatela Austrii, urodziła dwójkę dzieci. Ponieważ nie pracowała, a wychowywała dzieci, mąż traktował ja jak służącą, nie mogła sama nigdzie wychodzić, dochodziło nawet do przemocy z biciem włącznie. Na szczęście udało się jej uciec wraz z dziećmi, pod pozorem odwiedzin u koleżanki, która załatwiła jej przez ambasadę możliwość powrotu do kraju. Był to dosyć drastyczny przypadek i trudno po nim oceniać obywateli Austrii. Znam tam jeszcze kilka „mieszanych” rodzin, które żyją bez takich ekscesów.

Jedna z moich koleżanek poślubiła Tunezyjczyka. Pomimo, że był to Arab, nie musiała przyjąć jego wiary. Małżeństwo ich trwało kilka lat, urodziła się im córka, lecz małżeństwo nie przetrwało zbyt długo, rozwiedli się i koleżanka także wróciła do swojego kraju. Trochę mnie to zaskoczyło, bo słyszałam, że rozwód z Arabem nie jest prostą sprawą, zwłaszcza, gdy ma się z nim dziecko. Słyszałam o przypadkach, gdy kobieta nie miała możliwości rozstania się z mężem, który był Arabem, a jeśli już wyraził zgodę na rozwód - nie mogła zabrać dziecka.

Są kraje, zwłaszcza w Europie, w których wygodniej się żyje mając chociażby lepsze warunki mieszkaniowe. Mieszkania wynajmuje się, a nie kupuje na własność, ceny wynajmu są przystępniejsze w stosunku do zarobków, wielkości mieszkań są też bardziej funkcjonalne. W związku z tym, młodzi ludzie dosyć szybko się usamodzielniają, wynajmując mieszkanie wspólnie np. z koleżanką, czy kolegą szkolnym. W moim kraju taki zwyczaj dopiero raczkuje, na wynajęcie w ten sposób mieszkania decydują się osoby pracujące.

Pracę można znaleźć w każdym kraju, podstawą jest chęć do pracy. W krajach Europy zachodniej są wyższe stawki wynagradzania ale i wyższe wymagania względem pracowników. Koszty utrzymania są w takich proporcjach do zarobków, że ludzi stać na mieszkanie w godziwych warunkach, zapewnienie sobie opieki medycznej i letniego, a nawet także zimowego wypoczynku. 

W moim kraju, miesięczne wynagrodzenie, w większości przypadków ledwie pokrywa koszty utrzymania. Gdy wypadnie w miesiącu większy wydatek spowodowany nieoczekiwanym zdarzeniem losowym rodziny ratują się kredytami, które spłacają wiele lat, obniżając życiowe standardy głównie kosztem tańszego jedzenia.

Emigrować, czy nie emigrować? Trudno powiedzieć, zwłaszcza, że „Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma”...

wtorek, 23 września 2014

Zawód - lekarz

Kawka jest dla mnie najlepszym lekarstwem, bez lekarza wiem kiedy mi pomoże. Nigdy nie pomyślałam, że może mi zaszkodzić. Tak powinno się myśleć także o lekarzu. Życie, niestety skłania do innych refleksji.

Od wieków przyzwyczailiśmy się,  że gdy coś nam dolega, idziemy do lekarza. Ponieważ nie zawsze lekarz pomaga, od kilku lat wspieramy się również wiedzą z internetu. Po przeczytaniu opinii lekarzy w internecie, okazuje się, że nie zawsze diagnoza jest prawidłowa, że leki nie zawsze są dobrze dobrane lub, że możemy sobie pomóc naturalnymi środkami. 

Rynek medyczny ostatnio zdominowały koncerny farmaceutyczne. Musiał nawet powstać Urząd Rejestracji Produktów Leczniczych, Wyrobów Medycznych i Produktów Biobójczych. Sama nazwa jest powalająca. Urzędnicy z tego urzędu są prawie jak lekarze, na wszystko mają pigułki. To najlepsi znawcy medycyny z jakimi się spotkałam. Pozwolę sobie na wskazówkę - SARKAZM! Ponieważ znam kilka osób z tego urzędu przerażenie mnie ogarnia co do ich rodzin.

Młoda kobieta z mojego najbliższego otoczenia, zawiedziona metodami leczenia, z którymi się zetknęła, sięgnęła do naturalnych sposobów wspomagających organizm w walce z chorobami. Okazało się, że nie musi truć się chemią, która lecząc jedną chorobę, wpędza w drugą. 

Zastanawiałam się dlaczego lekarze nie proponują pacjentom zmiany diety i naturalnych środków pozyskanych np. z roślin, tylko od razu aplikują silne środki farmakologiczne. Widząc w przychodniach przedstawicieli koncernów farmaceutycznych odpowiedź nasuwa się sama - bez farmaceutyków lekarze nie mieliby pracy!

Oczywiście lekarze są potrzebni, nie neguję ich istnienia. Mogliby tylko zadbać o pacjentów, a nie wypróbowywać na nich leki polecane przez firmy farmaceutyczne. Poprawna diagnoza to jest sztuką, dziwi mnie tylko, dlaczego pacjenci nie są szczegółowo badani? Jeśli lekarz nie potrafi prawidłowo zdiagnozować pacjenta, to jakim cudem jest lekarzem?
Szczegółowe badania diagnostyczne realizowane są w takiej ilości, że pacjenci zapisywani są na kilka lub kilkanaście lat! Niektórzy pewnie nie dożyją diagnozy...

Pamiętam kobietę, która w wieku 60 lat miała amputowaną pierś z powodu nowotworu. Lekarz, który ją operował zdecydował o podaniu jej po operacji antybiotyku, który był dość kosztowny. Mało brakowało, a zostałby wyrzucony z pracy. Usłyszał od swojego przełożonego, że osobom: „w tym wieku” nie podaje się tak drogich leków. 

Inny lekarz (leczący bliską mi osobę), przez trzy lata nie potrafił dobrać jej leków (mając tytuł doktora nauk medycznych w zakresie neurologii), doprowadzając drastycznego rozwoju choroby, którą przez trzy lata można było znacznie powstrzymać. 

Lekarz to człowiek, któremu powierzamy swoje życie, obdarzamy zaufaniem. Gdy kilku lekarzy nie potraktuje rzetelnie swojego zawodu, tracimy zaufanie do reszty wykonującej ten zawód. W efekcie chory człowiek, płacący przez większość życia składki na ubezpieczenie musi sobie radzić sam z chorobą. 

Ja w swoim życiu trafiłam, na szczęście, na lekarzy, którzy mi pomogli, dwa razy nawet uratowali mi życie, ale gdy rozmawiam z ludźmi, to większość jednak takiego szczęścia nie miała i nie ma.

Jest cała masa seriali pokazujących życie i pracę lekarzy. Pokazane są w nich różne postawy. Lekarze, wykonujący swój zawód z poczuciem spełniania misji niesienia pomocy ludziom i tacy, którzy traktują swoich pacjentów przedmiotowo, jako źródło zarobku. W realnym świecie jest podobnie. 

Serialowy świat różni się od realnego głównie scenografią. Większość przychodni, czy szpitali nadal wygląda dużo gorzej niż te, które pokazywane są w filmach. Warunki, w jakich pracują lekarze i sprzęt,  który mają do dyspozycji też w pewnym stopniu jest utrudnieniem wykonywania zawodu. Obserwuję jednak postępujące zmiany w tej dziedzinie zmierzające w dobrym kierunku, tylko czy dożyję efektów tych zmian?

niedziela, 21 września 2014

Mistrzowie

Mistrzem wśród napojów, według mnie, jest kawka. Jest cenionym napojem na całym świecie. Często występuje w reklamach, ale nie gwiazdorzy. Jest skromna i robi swoje - uprzyjemnia ranki i wieczory,  pobudza do działania.

Jest wiele dziedzin życia, które mają swoich mistrzów, najwięcej jednak jest ich w sporcie. Wczoraj nasza narodowa reprezentacja Siatkarzy została mistrzem świata. To wielki wyczyn, biorąc pod uwagę z kim wygrali i w jakim stylu.

Nie jestem wiernym kibicem Siatkarzy, cokolwiek wiem na temat zasad gry, znam kilka nazwisk członków naszej reprezentacji, ale najwyższy czas to zmienić. Wczorajszy mecz bardzo mi się podobał. Widać było od początku, że to grają mistrzowie. Brazylia była mistrzem świata od kilkunastu lat i nasza reprezentacja odebrała im ten tytuł. Podziękowania należą się całej naszej drużynie.

Radość jest ogromna i skłania do refleksji. Jeśli chodzi o sporty drużynowe,  to najwięcej mówi się o drużynie piłki nożnej, która od wielu lat nie odniosła sukcesu. Jej członkowie są za to bohaterami pierwszych stron gazet, portali internetowych, czy programów telewizyjnych, a ile wiemy o naszych Siatkarzach? Nie jesteśmy w stanie wymienić nawet ich nazwisk!

Po wczorajszym meczu sama zapamiętałam tylko kilka z nich: Mateusz Mika - był gwiazdą wczorajszego meczu, Mariusz Wlazły - dostał nawet nagrodę dla najlepszego zawodnika, Paweł Zagumny - najstarszy na boisku, ale gdy wszedł do gry, natychmiast wynik się poprawił. Zapamiętałam jeszcze Karola Kłosa - wyróżnionego najlepszego blokującego, Michała Winiarskiego - Kapitana naszej reprezentacji i Marcina Możdżonka.

Zawodników piłki nożnej znamy niemal wszystkich. Głównie z powodu powtarzania w mediach ich nazwisk, z różnych powodów. Są gwiazdami, osiągając wyniki wyłącznie w drużynach poza naszymi granicami. Dla nich kibice mają hymn „Nic się nie stało”, a Siatkarzom zaśpiewali nasz hymn narodowy tak, że chyba wszyscy mieli „ciary”.

Sporty drużynowe są trudne ze względu na to, że zawodnicy muszą się świetnie rozumieć, muszą być zgrani i przewidywać strategię drużyny przeciwnej. Nasza reprezentacja, przegrywając pierwszy set, była bardziej skupiona niż reprezentacja Brazylii. Zawodnicy brazylijscy, pod wpływem emocji, chwilami nie bardzo skupiali się na rozgrywkach, co przyczyniło się do przewagi naszej reprezentacji. Obie drużyny były bardzo dobre, wczoraj po prostu reprezentacja Polski była lepsza.

Zawód - polityk

Kawka swoim zapachem obiecuje mi niezwykłe doznania smakowe i zawsze dotrzymuje obietnic.

Pojęcie polityki jest definiowane i rozumiane na wiele sposobów. Wszystkie jednak sprowadzają się do zdobycia władzy nad innymi i rządzenia w grupie społecznej jaką tworzą mieszkańcy danego obszaru, mniejszego lub większego. Czy będzie to przedsiębiorstwo, miasto, czy kraj, zasady działania i zachowań są podobne. Osiągnięcie celów wyznaczonych przez organizacje polityczne, jest istotą działania polityka. 

Sztuka zdobywania władzy doczekała się wielu opracowań w literaturze, kierunków studiów oraz profesjonalnych doradców do spraw wizerunku politycznego, którzy uczą różnych metod manipulacji, potrzebnej do wywierania wpływu na wyborców. 

Moje obserwacje w tej dziedzinie życia pojawiły się gdy zaczęłam pracować gronie osób pełniących funkcje publiczne. Ponieważ pracuję w takich strukturach od 17 lat, miałam możliwość obserwowania różnych opcji politycznych. 

W mojej ocenie osoby piastujące funkcje publiczne niczym się między sobą nie różnią. Niewiele z tych osób chciało lub chce zrobić coś dla kraju, czy społeczeństwa, w którym funkcjonują. Bez względu na opcję polityczną będącą u władzy wszyscy zachowują się tak samo. 

Obejmując stanowisko, osoba, wybrana w wyborach, desygnowana przez swoją partię, zastaje zespół ludzi, z którymi współpracował poprzednik. Z reguły osoby, które wcześniej kierowały zespołami pracowników są wymieniane. Czasem nawet zdarza się, że nowi kierownicy mają odpowiednie kompetencje. Tak zwani „szeregowi pracownicy" bardzo rzadko są wymieniani, wszyscy przecież nie mogą być nowi,  bo ktoś musi być z doświadczeniem w wykonywaniu merytorycznej pracy. 

To mnie nauczyło, że najbezpieczniej jest pracować na stanowisku szeregowym. Podczas mojego siedemnastoletniego zatrudnienia opcje polityczne zmieniały się kilkukrotnie. Moi szefowie także. Nie zmieniał się tylko zakres moich obowiązków. Kończy się kadencja wybrana kilka lat temu, nie wszystkim podobały się decyzję rządzących, jestem bardzo ciekawa, kto wygra kolejne wybory. 

Dziwi mnie przy okazji wyborów frekwencja. Dużo ludzi wypowiada się krytycznie na temat władz, ale gdy pojawia się możliwość wybrania kogoś innego - nie idą głosować. 
Ostatnio Szkoci głosowali w referendum za oddzieleniem od Wielkiej Brytanii, frekwencja wyniosła prawie 85%, nie to co u nas, między 40, a 50%. Ludzie najpierw walczą o prawo głosu, a następnie z niego nie korzystają. 

Politycy starają się dobrze sprzedać, obiecują wiele, rzadko udaje się im spełnić te obietnice. Najgorsze jest to, że nie muszą. Najwyżej następnym razem przegrają i będą w opozycji, a przez czas kadencji zarobią niemałe pieniądze. 
Gdy byłam dzieckiem, najpierw słyszałam,  a później doświadczyłam na sobie, że osobom należącym do partii, wówczas komunistycznej, lepiej się wiodło, niż bezpartyjnym. Miałam znajomych, których rodzice, jedno lub oboje, należeli do partii rządzącej, nie brakowało im niczego. Moi rodzice byli bezpartyjni.  Organizacje partyjne dbały o swoich członków. Nie o wszystkich jednakowo. Tak jest i dziś. 

Obserwuję jak wiedzie się osobom należącym do partii politycznej. Znajdują się dla nich miejsca pracy, atrakcyjne i z wysokim wynagrodzeniem, mieszkania w przystępnych cenach. Dzieci polityków uczęszczają do renomowanych szkół, następnie rodzice znajdują im pracę i interes się kręci. 

Co musi zrobić polityk by dojść do władzy?  Otóż, przede wszystkim - musi znać odpowiednie osoby. Jeden pcha w górę drugiego, nazywają to „poparciem”. Czym trzeba się wykazać by zyskać poparcie?  Nie koniecznie kompetencjami. Na pewno spolegliwością wobec szefów, komplementowaniem ich poczynań, gotowością na każde skinienie i bezgraniczną lojalnością. 

Ja na polityka się nie nadaję, za bardzo widać po mnie uczucia, wole podtrzymać bezpartyjną tradycje rodzinną, chociaż ciężko muszę na wszystko zapracować.

czwartek, 18 września 2014

Wygląd, czy wnętrze?

Kawka, nawet najpiękniej wyglądająca nie zawsze jest smaczna. Czasem taka, która wygląda przeciętnie ma niebywały smak i aromat, a pięknie podana, w wytwornej zastawie, ozdobiona bitą śmietaną, kolorową posypką - nie spełnia oczekiwań smakowych.

Z ludźmi jest podobnie. Ocenianie rozpoczyna się od wyglądu, bo pierwsze, na co zwraca się uwagę to jest wygląd. Choć wygląd zewnętrzny nie powinien rzutować na wartość osoby, najczęściej tak się zdarza. Obserwując ludzi, słuchając wypowiedzi zauważyłam, że przeważnie mówią to, co chce usłyszeć rozmówca. 

Mężczyzna, którego partnerką jest piękna (choć to rzecz gustu) kobieta, nawet nie będzie usiłował zgłębiać jej wnętrza. Gdy natomiast partnerka nie jest zbyt urodziwa (to także rzecz gustu) można przypuszczać, że mężczyzna nie kierował się tylko wzrokiem przy wyborze. 

Podobnie jest z kobietami, chociaż rzadziej w pierwszej kolejności zwracają uwagę na męską urodę. Wydaje mi się, że, jeśli chodzi o wygląd zewnętrzny, uwagę kobiety częściej zwróci zadbany mężczyzna, nawet jeśli nie jest zbyt urodziwy (kobiety także mają różne gusta), niż przystojniak z brudem za paznokciami czy tłustymi włosami.

Podobno mężczyźni są wzrokowcami i wygląd kobiety ma dla nich większe znaczenie niż jej wnętrze. Owszem, znam wielu takich mężczyzn. Lubią pokazać kolegom, jaka piękną kobietę mają u swego boku. Kobiety także lubią pochwalić się przystojniakiem. Niestety uroda nie zawsze idzie w parze z rozumem, prawdę mówiąc wolę spotykać się z mężczyzną, z którym mam o czym porozmawiać, niż z pięknym ćwierćinteligentem. 

Tak, na piękno można popatrzeć, to też przyjemność, tylko że na dłużej, to troszkę za mało. Poza tym piękni wymagają hołdów, sami nie starając się zbytnio. To moja obserwacja. 

Mam w pracy kolegę, który jest bardzo przystojnym mężczyzną. Nie jest to tylko moje zdanie ale również mojej koleżanki, która ma zupełnie odmienny od mojego gust. Wprawdzie znam go tylko z pracy ale mam wrażenie, że wygląd zewnętrzny nie przeszkadza mu być dobrym mężem i ojcem. Jego żona nie pracuje zawodowo, wychowuje dzieci. Nie wiem nawet jak wygląda. Nawet jeśli nie jest zbyt urodziwa, to ma w nim towarzysza życia, na którego może liczyć. 

Mam też innego kolegę, który mało, że nie jest przystojny, to w jego wyglądzie zewnętrznym nie znajduję niczego, co mogłoby się spodobać. Jest za to bardzo pogodny, dowcipny i koleżeński, ma żonę i dwójkę dzieci, a więc zapewne wnętrze, które porwało jakąś kobietę. 

Kobieta, pracująca na tym samym piętrze co ja, bardzo ładna brunetka, z pięknymi długimi włosami, zgrabna, na pewno podoba się mężczyznom. Jest tak wyniosła i zimna, że trudno jest z nią o czymkolwiek porozmawiać, poza „dzień dobry”, nie mam ochoty na wymianę innych zdań. Jakież musi mieć wnętrze?  Początkowo myślałam, że jest nowa, a więc nieśmiała, ale pracuję już kilka lat i zachowuje się tak samo, jakby bardzo się męczyła przebywając w naszym towarzystwie. 

Myślę, że wnętrze jest czasem bardziej pociągające niż wygląd zewnętrzny. Odkrywa się je zwykle powoli, potrafi zaskoczyć, zarówno pozytywnie, jak i negatywnie. Czasem można poznać kogoś interesującego, zanim się go zobaczy i wtedy jego wygląd zewnętrzny nie ma znaczenia. 

środa, 17 września 2014

Śmieci

Czy kawka generuje dużo śmieci? Tak, sprzedawana na wynos - na pewno. Fusy,  z przyrządzanej w domu, mogą być wykorzystane jako nawóz.

Codziennie widzę, jak ludzie śmiecą na ulicach i zastanawia mnie - czy nikt ich nie uczył do czego służą śmietniki??? Ja jestem nauczona, że jeśli nie ma w pobliżu śmietnika, niosę w ręku to, co mam do wyrzucenia, dopóki nie znajdę kosza na śmieci. Tego samego nauczyłam moje dziecko. Czy to takie trudne?

Wczoraj czekałam na autobus i widziałam jak mężczyzna w wieku około 20 lat jadł hamburgera, na opakowaniu znajdowało się logo McDonald. Po zjedzeniu hamburgera, opakowanie zwinął w kulkę i rzucił na chodnik, chociaż obok stał kosz na śmieci, po czym przydepnął, nie wiem w jakim celu...  Nie był sam, stał w towarzystwie kilku młodych osób, kobiet i mężczyzn. Nikt nie zwrócił uwagi na to, co zrobił, jakby to była normalna sprawa, rzucić śmieć pod nogi. Ciekawe, czy u siebie w domu też rzuca śmieci na podłogę?

Tak mamy wychowane młode pokolenie. Co nie znaczy, że starsze zachowuje się inaczej. Ludzie wyrzucają śmieci w różnych miejscach, nie przeznaczonych do tego celu. Najczęściej zaśmiecają lasy, gdzie jest miejsce na odpoczynek, relaks podczas zbierania grzybów, czy spacerów. Ostatnio słyszałam o mężczyźnie walczącym z kierowcami, którzy wyrzucają śmieci przez okno samochodu, brak mi słów. W zamierzchłych czasach, gdy pod domami znajdowały się rynsztoki, zdarzało się, że odpadki wyrzucane były przez okno, wydawało mi się, że przez lata społeczeństwo uczone było kultury, zmieniającej zachowanie na bardziej cywilizowane.

Nie potrafię tego zaakceptować. Tyle mówi się o ochronie środowiska, segregowaniu śmieci, recyklingu, w innych krajach udaje się nauczyć społeczeństwo, dlaczego w Polsce - nie? Idąc ulicą wszędzie widzę rozrzucone opakowania po różnych produktach: pudełka po papierosach, puszki i butelki po napojach, papierki po cukierkach, nawet pudełka po pizzy czy innych daniach sprzedawanych na wynos. U mnie pod domem, na trawnikach rzucane są takie opakowania. Podjeżdża samochód na parking, pasażerowie się posilają, następnie opakowania lądują na trawniku, a samochód odjeżdża. Trudno jest złapać „na gorącym uczynku” takie osoby, bo zapewne robią to, gdy nie ma nikogo w pobliżu.

Zastanawia mnie walka z właścicielami psów, które załatwiają swoje potrzeby fizjologiczne na trawnikach. Przecież odchody psów podlegają biodegradacji, wystarczy, że spadnie deszcz, a puszki, butelki, pety papierosów, czy plastikowe pojemniki po jedzeniu, zostają... Oczywiście nie wygląda to pięknie gdy dwadzieścia psów załatwi się na jednym trawniku, zwłaszcza gdy nie jest za duży, ale prawdę mówiąc nie widziałam trawnika przepełnionymi psimi odchodami, a odpadkami pozostawionymi przez ludzi - owszem.

Segregacja śmieci bardzo mi się podoba, gdy można odzyskać cokolwiek z odpadów, to mniej zalega takich, które rozłożą się na wysypiskach bądź nie. Wszelkie opakowania zajmują w koszu na śmieci więcej miejsca niż odpadki spożywcze, więc lepiej je wyrzucać oddzielnie. Podobnie jest ze szkłem, które często przecina torby na śmieci i bezpieczniej jest je wyrzucać w oddzielnej torbie.

Kiedyś były punkty skupujące makulaturę, być może jeszcze gdzieś są, nie ma, niestety na ten temat informacji, a myślę, że powinna być w każdym budynku aby nie wrzucać papieru, który można powtórnie przetworzyć do ogólnych śmieci. 
Bardzo pożytecznym urządzeniem, pojawiającym się na masową skalę w prywatnych domach jest niszczarka do papieru. W ten sposób do śmieci nie trafiają dane osobowe, które mogłyby posłużyć przestępcom. Niektóre niszczarki mają także funkcje niszczenia kart kredytowych oraz CD i DVD. 

Cieszy mnie, że podejmowane są działania chroniące środowisko, szkoda tylko, że ciągle jeszcze zbyt mało ludzi angażuje się w takie działania. 

poniedziałek, 15 września 2014

Seks - kumpel/kumpela

Nie musi pić kawki, nie musi chodzić na randki, nie musi być współlokatorem. Taka relacja istnieje tylko w jednym celu,  jakim jest seks. 

To świetne rozwiązanie dla singielek i singli.
Do niedawna, w moim kraju, związek - co najmniej - nie stosowny... Uważam, że bardzo wygodny dla osób, które nie mogą,  z różnych względów, być w związku małżeńskim czy partnerskim. 

Zasady są jasne - nie spędza się wspólnie czasu tak, jak z partnerem życiowym, nie prowadzi się wspólnie życia towarzyskiego, nie snuje się wspólnych planów. 
Spotkania odbywają się tylko w celu zaspokojenia potrzeb seksualnych. Potrzebna jest wzajemna sympatia i zaufanie, by uniknąć nieporozumień. Gdyby jedna ze stron zbytnio się zaangażowała w taki związek pojawiły by się niepotrzebne komplikacje. 

Zwykle spotkania inicjowane są przez stronę, która odczuwa w danym momencie taką potrzebę, nie ma znaczenia, czy jest to kobieta, czy mężczyzna. Niektórym wystarcza kilkanaście minut, a inni spędzają ze sobą cały wieczór, a nawet noc. 

Potrzeby seksualne są równie ważne jak jedzenie, czy spanie. Mam w swoim otoczeniu osoby, które nie zaspokajają tych potrzeb, będąc często utrapieniem dla innych. Z sobie tylko znanych powodów utrzymują wstrzemięźliwość, która jest szkodliwa dla organizmu, zwłaszcza dla psychiki. 

Takie mam obserwacje i doświadczenia. Rozmawiam z ludźmi na różne tematy, mniej lub bardziej intymne i dowiaduję się jak radzą sobie w różnych sytuacjach. Kobiety, często samotnie wychowujące dzieci, nie chcą się wiązać z kolejnym mężczyzną, mając złe doświadczenia. Potrzeby jednak mają i coraz śmielej na ten temat mówią. Mężczyzna niechętnie wiąże się z kobietą obarczoną dziećmi i jest to dla niego komfortowa sytuacja, gdy ma w takiej kobiecie partnerkę tylko do seksu.

Kobieta wychowująca dziecko nie potrzebuje kolejnej osoby, dla której będzie gotowała, czy prała... Potrzebuje natomiast, po całym dniu pracy - odprężenia i przyjemności. Czasem może wygospodarować kilkanaście minut, a gdy ma wśród najbliższych osobę, która zaopiekuje się dzieckiem, więcej czasu. 

Otoczenie najczęściej krytykowało takie rozwiązania, ale to się zmienia. Dotychczas utrzymywano, że to mężczyzna ma potrzeby seksualne, a kobieta jest od tego, by je zaspokajać. Zmiana nastąpiła, gdy kobiety stały się niezależne, samodzielne, co umożliwiło im wybór - męczyć się w związku, będąc podporządkowaną mężczyźnie, czy też podjąć decyzję o rozstaniu i żyć samodzielnie lub w ogóle się nie wiązać, a mieć seks - kumpla i spotykać się bez zobowiązań. Mężczyźni marzą o takich związkach, kobiety z czasem przekonały się, że to doskonałe rozwiązanie także dla nich. 

Gdy dzieci się nie posiadała lub są już dorosłe i same zajmują się sobą, rodzice, którzy nie trwają już w związkach, korzystają z seks - kumpeli lub seks - kumpla. Najważniejsze w takim układzie są od początku jasne sprecyzowanie zasad i oczekiwań. Trudno powiedzieć ile czasu takie rozwiązania trwają, to zależy właśnie od wspólnych ustaleń.

Kilkanaście lat temu korzystałam z takiej możliwości. Miałam kolegę, który wychowywał samotnie córkę, ja byłam w takiej samej sytuacji. Oboje nie chcieliśmy się wiązać, dzieci były ważniejsze. Był między nami jakiś rodzaj chemii, nie było natomiast głębszego uczucia, które związałoby nas na dłużej. Była to potrzeba chwili, która trwała trzy lata. Zakończyłam ten układ właśnie dlatego, że oczekiwania mojego seks - kumpla zaczęły rosnąć wbrew wcześniejszym ustaleniom.

Miałam też kolegę, który spotykał się z kobietą dużo starszą od niego, w okresie, kiedy pracował i studiował zaocznie. Powiedział mi, że nie może związać się z kobietą w swoim wieku, ponieważ młode dziewczyny wymagają, by poświęcać im dużo czasu, którego on nie ma. 
– „Jeśli nie poświęcasz czasu dziewczynie, to znajdzie sobie innego” - powiedział.
Dosyć zdrowe i odpowiedzialne podejście. Po skończeniu studiów miał już ustabilizowaną pozycje w pracy, a zatem pewne źródło utrzymania, które pozwoliło mu założyć rodzinę.

Dzięki coraz odważniej kroczącej swobodzie seksualnej, ludzie rozsądniej podchodzą do zawierania trwałych związków, nawet jeśli ta trwałość wynosi kilkanaście, czy kilkadziesiąt lat. Poza tym, seks - kumpela czy seks - kumpel, to z reguły nie jest przypadkowa osoba. Bezpieczniej jest spotykać się w razie potrzeby z kimś, kogo się zna niż z osobą, która np. z powodu wielu przygodnych partnerów seksualnych może zarazić nawet śmiertelną chorobą.

piątek, 12 września 2014

Kryzys wieku średniego

Mój związek z kawką trwa prawie 40 lat. Przez ten czas zmieniały się gatunki kawki, sposób przyrządzana i dodatki. Kryzysu w tym związku nie było pomimo mojego wejścia w wiek średni. W ten związek nie wkradnie się nuda, czy rutyna.

Inaczej zdarza się w związkach damsko- męskich. W większości przypadków kryzys pojawia się, gdy jedno z partnerów  jest znudzone codzienną rutyną lub poczuje się zbyt pewnie: „on/ona nigdy mnie nie zostawi”.

Nauczyłam się, że nigdy nie należy mówić „nigdy”. A już na pewno nie należy wierzyć drugiemu człowiekowi w 100%. Istnieje coś takiego jak „kryzys wieku średniego”. Dopada zarówno kobiety, jak i mężczyzn. Pojawia się jak grom z jasnego nieba.
Kryzys wieku średniego objawia się przeważnie przygnębieniem, niezadowoleniem, złością, poczuciem samotności, zauroczeniem inną, często młodszą osobą, która nie jest partnerem życiowym. Pojawia się pragnienie ucieczki od codziennej odpowiedzialności, może się także pojawić nagły pociąg do alkoholu lub innych używek.

Zwykle taki kryzys występuje u osób w wieku pomiędzy 40,  a 50 rokiem życia. Następuje wówczas przewartościowanie dotychczasowych priorytetów, dotyczących pracy zawodowej, małżeństwa czy rodziny. Jednak nie u wszystkich obserwuje się takie objawy. Znam kilka osób, u których kryzys wieku średniego objawia się bardzo silnie. Starają się za wszelką cenę odmłodzić, nie mogą pogodzić się z upływającym czasem. Opowiadają jak to inni oceniają ich wygląd na wiele lat mniej. Zwracają na siebie uwagę strojem noszonym przez nastolatki. Kobiety ubierają się w sukienki mini, mężczyźni chodzą w jeansach, najwyraźniej chcą zatrzymać czas.

Ostatnio rozmawiałam z koleżanką i z kolegą, których partnerzy przechodzą kryzys wieku średniego. Jedna z tych par jest rozwiedziona, drugą jest w separacji. Co ciekawe, obie pary przeżyły ze sobą około 30 lat. 

W jednej z par, mężczyzna, który wcześniej zajmował się budownictwem był właścicielem dobrze prosperującej firmy budowlanej zaczął nadużywać alkoholu. Na skutek tych nadużyć stracił firmę wpędzając ją w długi. Żona długi spłaciła, obawiając się konfiskaty mienia przez wierzycieli, następnie podpisując rozdzielność majątkową zdecydowała się na separację. 
Ponieważ posiadają wspólnie duży dom, sytuacja jest tragiczna. Kobieta pracuje, mężczyzna siedzi w domu i nie ma pracy. Korzysta ze wszystkiego w domu, bo przecież nie sposób wszystko zamknąć, w dodatku uważa, że teraz żona powinna go utrzymywać, bo przecież wcześniej siedziała i nic nie robiła przebywając na urlopach wychowawczych. Dzieci zapewne wychowały się same...

Druga para jest rozwiedziona, posiada wspólnie mieszkanie. Mieszkają sami, bo dzieci są dorosłe, mają swoje rodziny i mieszkania. Ta kobieta stara się walczyć z wiekiem poprzez angażowanie się w opiekę nad małymi dziećmi, nie konieczne swoich bliskich. Pokazując się z małymi dziećmi, wyraźnie czekając na opinie dotyczące jej młodego wyglądu, podkreślając, że ma wnuki w tym, a nawet w starszym wieku. Prowadzi wojnę podjazdową z byłym mężem, z którym zmuszona jest mieszkać, chociaż mąż jest młodszy od niej. Przestał być dla niej atrakcyjny gdy córka wyszła za mąż, zięć stał się obiektem westchnień.  Trochę to dziwne, że jeżdżą razem na urlop, bez teściowej to małżeństwo praktycznie nigdzie się nie rusza. Jestem ciekawa, czy ta kobieta jest na tyle zdeterminowana, że rozbije małżeństwo swojej córki?



Mój kryzys wieku średniego objawił się na skutek drugiego otarcia się o śmierć, szczęśliwie zakończonego operacją, dzięki której, jak określił to lekarz, wręczając mi wypis ze szpitala: „Udało się Pani przeżyć”. Nabrałam dystansu do wielu spraw. Stan ten trwa od kilku lat, na szczęście, działając pozytywnie na mój światopogląd, nie czyni nikomu szkody, a wręcz poprawia moje relacje z ludźmi.

Rozmawiając ze znajomymi o swoich zainteresowaniach muzycznych, wielokrotnie usłyszałam, że to dziwne, gdy kobieta w moim wieku chodzi na koncerty rockowe albo jeździ na zloty fanów. Nie robię tego by się odmłodzić, po prostu taki rodzaj muzyki lubię, a że się starzeję... to nie znaczy, że mam zmienić gust muzyczny. Nie ubieram się w skóry i nie jeżdżę na motocyklu, ale kto wie, może kiedyś tak się ubiorę...

Starałam się także w swoich związkach z mężczyznami wprowadzać różne atrakcje w sypialni aby nie wkradała się nuda. Przyczynami, które powodowały zakończenie związków nie był kryzys wieku średniego, który bardziej wpłynął na moje decyzje, aby bardziej zadbać o siebie i nie męczyć się w związku bez przyszłości. Nadeszły czasy w moim życiu bym zaczęła w końcu sobie dogadzać.

środa, 10 września 2014

Kino czy telewizja?

W wielu filmach, kawka występuje przeważnie rankiem. Gdy bohaterowie wstają, zanim zjedzą śniadanie, włączają ekspres do kawy, lub, jeśli akcja filmu rozgrywa się w zamożnych domach, kawkę przynosi służba. To zupełnie tak samo jak w realnym świecie. Zawsze zwracam uwagę na zastawę „grającą” w filmie.

Filmem interesuję się odkąd pamiętam. Oglądając historie przedstawione w filmach poznaję świat i wydarzenia, których nie miałabym okazji poznać w życiu. Twórcy filmowi zwracają uwagę na sprawy, o których często nie mamy pojęcia, inspirują do myślenia i działania. Często wyzwalają marzenia, które następnie staramy się spełniać.

Bardzo lubię chodzić do kina, podoba mi się oglądanie filmów na dużym ekranie. Niestety w ostatnich latach oglądanie filmów w kinie to udręka. Rozumiem, że kino musi na siebie zarobić, wprowadzając sprzedaż napojów i różnego rodzaju przekąsek, ale wpuszczanie na salę kinową osób z jedzeniem i piciem powoduje, że na sali rozchodzą się zapachy, które ciężko znieść. Poza tym, widzowie zachowują się tak, jakby byli sami, głośno rozmawiają ze sobą, przeszkadzając innym. W takich warunkach ciężko jest skupić się na filmie.

Na szczęście, producenci filmów, odkąd pojawiły się odtwarzacze multimedialne, wydają filmy na różnych nośnikach, pozwalając na oglądanie filmów w zaciszu domowym. Ostatnio najczęściej korzystam z tej formy. Jakość filmów, znajdujących się w sprzedaży ogólnodostępnej, jest coraz lepsza. Atrakcyjność takich wydawnictw zwiększają dodatki. Zdarza się, że dodatki trwają dłużej niż film. Bardzo miła niespodzianka spotkała mnie, gdy kupiłam płytę blu ray z filmem: „Titanic". Dodatkowe materiały dokumentalne o produkcji tego filmu trwa 6 godzin! I jest równie ciekawy jak film fabularny. W kinie nie obejrzy się takich materiałów, w telewizji także - nie. 

W ostatnich latach kina do swojego repertuaru włączyły archiwalne nagrania koncertów różnych wykonawców. Byłam na takim koncercie Queen w kinie, wrażenie niesamowite. Wprawdzie to nie to samo co koncert „na żywo” ale dużo lepiej ogląda się i słucha w kinie, z dobrym nagłośnieniem, niż odtwarzając w domu. Można przy okazji spotkać się z fanami i pośpiewać. Wiele pubów i klubów posiada także ekrany do wyświetlania filmów. Podczas spotkań różnych grup zainteresowań wyświetlane są filmy, a także koncerty.

Prze kolejne dziesięciolecia poprawiała się jakość filmów, poprawiała się jakość obrazu i dźwięku, dla miłośników filmów powstają coraz nowocześniejsze kina, z coraz atrakcyjniejszymi ofertami. Coraz więcej kin oferuje odbiór filmów w technice 3D, producenci telewizorów nie pozostają w tyle, niedługo odbiór obrazu w technice 3D będzie standardowym wyposażeniem każdego produkowanego telewizora. Czy kino ma szansę przetrwać?

poniedziałek, 8 września 2014

Reklamy

Mam kilka dni dla siebie, z kawką, spacerami Nordic Walking, zaległymi filmami i ulubioną muzą.

Mam też czas na oglądanie telewizji i w związku z tym mam kilka obserwacji. Kiedyś reklamowane były różne formy oszczędzania. Ostatnio bardzo nachalnie reklamowane są kredyty. Ludzie namawiani są bardzo natarczywie na kredyty przez wszystkie banki. Cele czasami rozśmieszają mnie do łez.

O ile w pewnym stopniu jestem w stanie zrozumieć kredyt na mieszkanie, bo trzeba mieć gdzie spać, może jeszcze samochód, w przypadku gdy mieszka się z dala od komunikacji. To reklamowanie kredytu na zakup sukni ślubnej i wyprawienie wesela, to trochę przesada. 

Biorąc pod uwagę czas trwania małżeństw w ostatnich latach to nie zdecydowałabym się na kilkuletnią spłatę takiej imprezy. Pomijam argument, że dla każdej kobiety to najważniejszy dzień w życiu i ma wyglądać bajkowo. Każdy ma swoją skalę ważności. Nie uważam, że ślub i wesele to najważniejszy dzień w życiu.
Owszem, znam takie kobiety, które fortunę przeznaczają na ten cel, ale kredyt? Bez przesady, kobieta i tak więcej poświęca wiążąc się węzłem małżeńskim. Kredyt na to, by stać się gospodynią domową i dożywotnią opiekunką dzieci? A jak ma się sprawa spłaty takiego ślubnego kredytu, gdy przed końcem spłaty małżonkowie się rozstaną? Nie przestaną mnie zadziwiać takie decyzje.

Kolejne bulwersujące mnie reklamy, to reklamy leków. Wiele z nich powoduje schorzenia, na które reklamowane są kolejne leki. Ponieważ ludzie nie lubią chodzić do lekarza, kupują całe stosy tabletek, zupełnie bezmyślnie. Nie myśląc,  że w wielu z tych tabletek znajdują się związki,  występujące w produktach, które je się codziennie i wystarczy je odpowiednio zbilansować, by nie łykać chemicznych suplementów, nie będących obojętnymi dla organizmu.
Odżywki i gotowe dania dla dzieci i niemowląt to kompletna bzdura. Zdrowiej i taniej jest przygotować dziecku jedzenie z warzyw, mięsa, owoców, czy mleka i przetworów mlecznych. Gotowe zupki, dania mięsne i desery nie przekonują mnie.
Gdy moje dziecko było niemowlakiem, karmiłam je piersią, po kilku miesiącach dołączyłam do diety owoce, warzywa i mięso. Gotowałam sama, by mieć pewność, że dostaje jedzenie bez zbędnych chemicznych dodatków i konserwantów.
Do szkoły robiłam dziecku kanapki, a nie kupowałam wafelków z czekoladą i kremem orzechowym. Jak można najeść się wafelkiem, spędzając w szkole 10 godzin?

Kremy przeciwzmarszczkowe i szampony do włosów to kolejne reklamy, które mnie nie przekonują. Zdjęcia poprawione w Photoshopie nie zachęcą mnie do nabycia kremu, który likwiduje zmarszczki. Kiedyś usłyszałam od fryzjerki, że na kondycję włosów nie pomogą mi żadne odżywki, muszę zadziałać od wewnątrz. Ze skórą jest podobnie, sposób odżywiania to podstawa.
Środki piorące, są lepsze i gorsze. Wszystkie te, które wybielają lub wywabiają plamy, najczęściej niszczą bieliznę. Rok temu poznałam orzechy piorące, które są doskonałe nie tylko do prania. Poza tym, że świetnie wszystko dopierają, to można je także stosować do mycia.
Znam kobietę, mającą uczulenie na skórze głowy, myje orzechami włosy i jest zachwycona lepszą kondycją włosów i ustępującymi objawami uczuleniowymi. Ale ile osób słyszało o orzechach piorących? Nie są reklamowane w telewizji...

Rozwój cywilizacji podsuwa rozwiązania, pozwalające na szybsze działania w wielu sytuacjach. Korzystanie z nich, kierując się zdrowym rozsądkiem, a nie bezmyślnym stosowaniem się do sugestii przedstawianych w reklamach, pozwoli na zdrowsze i szczęśliwsze życie. Warto na chwilę przystanąć.

niedziela, 7 września 2014

Muzyka cz. 4 - Idole

Mam kilka ulubionych gatunków kawki, podobnie jak gatunków muzyki, czy wykonawców.

Gdy byłam nastolatką, wśród moich ulubieńców był, między innymi zespół Smokie, a zwłaszcza ich wokalista Chris Norman. Trudno było w owym czasie zdobyć ich nagrania, na szczęście miałam magnetofon i nagrywałam ich utwory z radia lub od znajomych, w ramach wymiany. 40 lat później miałam możliwość słuchania Chrisa Normana „na żywo” w Sali Kongresowej PKiN w Warszawie. Śpiewał prawie same przeboje zespołu Smokie, był fantastyczny.

Kolejnym moim ulubionym zespołem, pod koniec lat siedemdziesiątych był zespół Electric Light Orchestra i oczywiście Jeff Lynne - wokalista. Nie udało mi się być na koncercie tego zespołu, gdyż został rozwiązany, a Jeff Lynne zajął się aranżacją i obecnie nie występuje z koncertami, a szkoda.

Na początku lat osiemdziesiątych, bardzo spodobała mi się muzyka zespołu Queen. Było to bardzo ciekawe, ponieważ nie podobały mi się ich piosenki, dopóki nie usłyszałam utworu w wykonaniu perkusisty tego zespołu - Rogera Taylora. Zostałam ich fanką na dobre i na złe. Nie zniechęciły mnie opinie moich znajomych, którzy drwili z odmiennej orientacji seksualnej wokalisty - Freddiego Mercury'ego. Dla mnie nie miało znaczenia z kim sypiali członkowie zespołu, pokochałam ich muzykę.

W 2003 roku, dzięki polskiej stronie internetowej www.queen.pl poznałam fanów tego zespołu, z założycielem tej strony na czele. Dowiedziałam się, że jest także fan, który w swoim mieście organizuje złoty fanów Queen. Szybko wciągnęłam się w tę społeczność, jeździłam na zloty fanów, zostałam nawet współzałożycielem Polskiego Fanklubu Queen. Największym jednak przeżyciem, był koncert w Londynie, z okazji 20 rocznicy śmierci Freddiego Mercury'ego, na którym zobaczyłam i usłyszałam Briana May'a.

Zespół Queen zdobył wielu fanów po śmierci Freddiego Mercury'ego. Moi znajomi nagle zaczęli odczuwać brak tego artysty. Przestali komentować jego orientację seksualną, dostrzegli jego fenomen. Dla mnie wraz ze śmiercią Freddiego skończył się zespół Queen, co oczywiście nie jest końcem mojej sympatii do zespołu Queen.

Nowy wiek - XXI, przyniósł mi nowych idoli. Rewelacyjny zespół Nightwish, który z kolei odkrył przede mną scenę rockową z Finlandii. Przypadkiem, szukając w internecie piosenki „Tell Him” poznałam zespół HIM, a następnie, poznając twórczość HIM,  znalazłam zespół The 69 Eyes. Miałam okazję być na koncertach tych zespołów, poznałam także ich fanów.

Fani różnych wykonawców, to bardzo ciekawi ludzie. Są przedstawicielami wielu krajów, zawodów, kultur. Łączy ich wspólna pasja, wymieniają się wiedzą na temat swoich idoli.

Złoty fanów, to spotkania, na których, poza udziałem w konkursach wiedzy, karaoke, ogniskiem, czy tematycznymi party przy muzyce idoli, organizowane są zawody sportowe. 
Organizatorzy takich imprez, przy pomocy sponsorów, szykują nagrody dla zwycięzców konkursów oraz gadżety związane z idolami. Organizują także koncerty zespołów wykonujących covery idoli lub pokazy koncertów na dużym ekranie.

Na spotkaniach fanów bywają czasem osobiście ich Idole. Byłam na jednym z takich zlotów - fanów zespołu Univerce. Członkowie zespołu byli zaproszeni przez fanów na zlot. Bawiliśmy się wspólnie ale śpiewali tylko fani. Na zlocie fanów Univerce byłam tylko raz, w przeciwieństwie do innych zlotów. Nie porwała mnie atmosfera, za mało było ich muzyki. 

Dzięki moim idolom poznałam dużo ciekawych ludzi, odwiedziłam kilka krajów, do niektórych miejsc nie planowałam wyjazdów, a dzięki koncertom je zwiedziłam. Takim miejscem jest między innymi Wiedeń, w którym byłam na koncercie Nightwish i dzięki fanom Nightwish. 

Muzyka zajmuje jedno z najważniejszych miejsc w moim życiu, dlatego jeszcze nie raz poruszę muzyczne tematy w moich postach. 

piątek, 5 września 2014

Słodycz

Kawka słodzona może zastąpić słodycze. Nigdy nie mogłam zrozumieć tego, że ludzie kupują coś słodkiego do kawy... Kawka z „czymś słodkim” nie smakuje tak dobrze. Wręcz staje się gorzka.

W życiu jest podobnie, jeśli za mocno przesłodzimy,  skutki mogą być gorzkie...

Lubię zdrobnienia, zdrabnianie nazw przedmiotów codziennego użytku podobno jest cechą mieszkańców mojego miasta. Dowiedziałam się o tym, gdy już byłam dorosła i przyzwyczajona do „kawki”, „chlebka z masełkiem”, „śmietanki”, „szyneczki”, „jajeczka”, „kartofelków” itd. itp. Mogłabym tak długo jeszcze, ale „co za dużo - to nie zdrowo”. Uważam, że z niczym nie należy przesadzać, ale jest mi miło, gdy ktoś, zwracając się do mnie, zdrabnia moje imię. 

Zaobserwowałam, że niektórzy ludzie nie lubią zdrobnień, a nawet ich drażnią. Są także osoby, które mocno nadużywają zdrobnień. Gdy takie sytuacje mają miejsce w kontaktach służbowych, brzmią niepoważnie i mogą zniechęcić do współpracy kontrahentów. Co innego, gdy długo z kimś współpracujemy, jesteśmy w bliskich kontaktach, znamy swoje zwyczaje  i wiemy, że użycie zdrobnienia nie wpłynie na wspólne relacje.

Mam psa, ponieważ jest mały, mówię o nim „piesek Hermesek”, okazało się, że to jeszcze nie jest zdrobnienie od Hermesa. Piesek Hermesek dwa razy w roku odwiedza fryzjera, który mówi do niego: „Hermuniu”, powalające...

Miałam kiedyś w pracy szefową, która oprócz zdrobniałych form naszych imion, zwracała się do nas tonem niemowlaka. Szybko została nazwana przez jakąś osobę z innego działu „dzidzia-piernik” - bardzo trafne określenie, którego używam do dziś w stosunku do podobnie zachowujących się osób. Była to bardzo fałszywa kobieta, o czym przekonałam się w niedługim czasie. Osoby, które zbytnio przesładzają, są przeważnie wredne, za ich słodyczą kryje się podłość i gorzki fałsz.

Znam kobietę, która swoją słodyczą, a zarazem podłością, doprowadziła do załamania nerwowego osoby współpracujące z nią. Do mnie też zwraca się z nadmierną słodyczą, ale jestem czujna, po kilku latach współpracy dobrze ją poznałam. 
Niestety, więcej miałam w życiu doświadczeń z takimi słodkimi kobietami, niż mężczyznami. Mężczyźni przesadzają z czułością gdy chcą zdobyć kobietę, później bywa różnie. Rzucają zdawkowe „kochanie”, czy „skarbie”, częściej zastępując takim słowem imię kobiety, niż wyrażając swoją czułość.

Dziecko, dopóki nie nauczy się mówić, ma swój własny słownik,  ponieważ nie potrafi poprawnie wypowiedzieć większości słów. Często rodzice lub dziadkowie, w porozumiewaniu  się z dzieckiem używają jego „słownictwa” uważając zapewne, że dziecko lepiej zrozumie... a poza tym - jakie to słodkie... Wydaje mi się, że dziecku w takiej wymianie „słów” trudniej jest nauczyć się poprawnej wymowy. 

Moja Córka nie mówiła dosyć długo, gdy  była małym dzieckiem. Martwiłam się, gdy rok, a także dwa lata mijały z podstawowymi, tylko, słowami. Zwracałam się do niej bez nadmiernych zdrobnień, właśnie dlatego, że chciałam, aby uczyła się poprawnej wymowy. Gdy miała już trzy lata, bardzo miło mnie zaskoczyła zwracając się do mnie całymi,  poprawnymi zdaniami. 

Gdy ma się względem jakiejś osoby szczególne uczucia i zwraca się do niej zdrobniale, nie jest to zaskoczeniem. Ja,  do swojej Mamy nie powiem inaczej jak: „Mamusiu", czy: „Mamuniu". Jest to osoba bardzo bliska i droga memu sercu i nie dziwi to nikogo, ale gdy zwracam się do osoby, którą nie za dobrze znam lub wręcz nie darzę choćby sympatią, zwracam się bez zbędnych zdrobnień. 

wtorek, 2 września 2014

Szkoła

Dzieci, które idą po raz pierwszy do szkoły mogą wypić kawkę z mlekiem, przy czym więcej w niej mleka niż kawki. Gdy byłam dzieckiem nie lubiłam żadnych napojów mlecznych, ponieważ nie lubię mleka... Dziś nie wyobrażam sobie wyjścia z domu bez wcześniej wypitej kawki.

Doskonale pamiętam swój pierwszy dzień szkoły, chociaż było to ponad 40 lat temu. Uczniowie klas pierwszych dostali kolorowe kokardki, które musieli przypiąć do fartuszków. Każda klasa miała inny kolor, moja klasa nosiła żółte kokardki. Była to wskazówka dla uczniów, w której są klasie i dla wychowawców, żeby rozpoznali swoich uczniów.

Miałam to szczęście, że nie musiałam po lekcjach zostawać w szkole, w świetlicy, bo miałam w rodzinie osobę, która mogła przyjść po mnie do szkoły i odprowadzić do domu. Ponadto do tej samej klasy chodziłam z sąsiadką, której mama pracowała w domu, więc na zmianę byłyśmy pod jej opieką lub mojej opiekunki. Mogłyśmy razem zrobić zadane lekcje. Gdy byłyśmy w starszych klasach, każda z nas miała inne koleżanki więc rzadko wracałyśmy do domu razem, ale gdy tak się zdarzało, to długo stałyśmy pod domem omawiając różne wydarzenia. 

Moje dziecko, niestety, musiało przebywać przed, lub po lekcjach, w świetlicy. Był to całkowicie zmarnowany czas, gdyż dzieci w świetlicy tylko bawiły się. Nie odrabiały prac zadanych do domu. Po moim powrocie z pracy trudniej było zrobić te prace, ponieważ dziecko było zmęczone po 10 godzinach spędzonych w szkole. Przypuszczam, że dziś jest podobnie. Jeśli dziecko chce samo zrobić prace domowe, to ma taką możliwość ale nikt w świetlicy do tego nie mobilizuje. Mam dzieci w rodzinie, które niedawno skończyły szkołę podstawową, więc wiem jak to się odbywa.

Liceum, to była szkoła, do której chodziłam samodzielnie, a nawet jeździłam dosyć daleko, przez całe miasto. W latach, gdy chodziłam do liceum, naukę rozpoczynało się w nim w wieku 15 lat, więc dzieci, a właściwie to już młodzież, była dosyć samodzielna. Dziś, przed nauką w liceum, czy technikum, jest jeszcze gimnazjum, najgorszy wymysł naszych władz. Jest to szkoła, w której wyzwala się w młodzieży wszystko, co najgorsze. Dużo osób zaczyna palić papierosy w szkole podstawowej, w gimnazjum palą już oficjalne. Do tego dochodzi alkohol i narkotyki. Ustrzec dziecko przed tymi używkami to na prawdę jest sztuka.

Gdy młodej osobie uda się przejść bez szwanku przez gimnazjum, po prostu przeżyć, to nie jest żart, trafiają do liceum, czy technikum, gdzie jest jeszcze trudniej bo młodzież staje się pełnoletnia w tych szkołach. Osobie pełnoletniej wydaje się, że wszystko już jej wolno, że wszystko wie lepiej niż rodzice, czy nauczyciele. Oczywiście, w wielu kwestiach trudno odmówić im racji. 

W obecnych czasach nauczyciele podchodzą do swojej pracy w sposób, delikatnie mówiąc - niedbały. Nie potrafią nauczyć, a wymagają wiedzy ponadprzeciętnej od najmłodszych klas. Spotkałam się także z obrażaniem uczniów i poniżaniem, a jednocześnie faworyzowaniem tych, którzy obdarowywali nauczycieli drogimi prezentami. W klasie mojej Córki,  większość rodziców zdecydowała, że na zakończenie roku, w podziękowaniu uczniowie złożą się na złoty zegarek. Nie każdą rodzinę stać było na taki wydatek. W następnym roku szkolnym, dzieci, które nie dołożyły się do tego prezentu, były gorzej oceniane przez tę nauczycielkę.

Miałam też przykład w szkole średniej. Moja Córka poszła do technikum, przygotowującego do zawodu, w jakim chciałaby pracować. Było bardzo dużo kandydatek do tej szkoły, bo zawód ten należy do zainteresowań wielu kobiet. W pierwszej klasie, na początku, były 33 osoby. Nauczycielka, która uczyła podstawowego zawodowego przedmiotu, tak potrafiła zniechęcić te młode, utalentowane i pełne zapału dziewczęta, że do klasy drugiej przeszło tylko 16 osób. Niestety, nie dało to do myślenia dyrekcji szkoły, ta nauczycielka zapewne nadal tam pracuje.

Mam wśród swoich znajomych nauczycieli, tych, którzy mnie uczyli, a także poznane w różnych okolicznościach po skończeniu edukacji. Większość nauczycieli, którzy mnie uczyli spełniało swoja rolę. Byli tacy, którzy przekazywali swoja wiedzę z pasją, potrafili tak zainteresować swoim przedmiotem, że po skończeniu szkoły dalej zgłębiałam wiedzę w danej dziedzinie. Byli też tacy, którzy zniechęcili do swojego przedmiotu zajmując się na lekcjach głównie udowadnianiem uczniom, że nie są zdolni czegokolwiek się nauczyć.

Mam koleżankę polonistkę, która bardzo zwracała uwagę swoim uczniom na poprawną mowę i pisownię w języku polskim, naszym języku ojczystym i kolegę polonistę, który przygotowuje uczniów do matury, a jego wpisy na Facebooku nie świadczą o jego znajomości języka polskiego. Nie jestem filologiem i widzę jego błędy, jak taki człowiek może oceniać innych? I jeszcze za to mu płacą? Poprawność języka bardzo przydaje się w pracy i w życiu prywatnym także. Wiele osób ma problem z napisaniem najprostszego pisma w swojej sprawie, nawet ci, którzy skończyli szkoły wyższe. Zastanawia mnie jak napisali swoje prace dyplomowe...

Powiedzmy, że znajomość tablicy Mendelejewa przydaje się w życiu, ale badanie przebiegu funkcji? Przeżyłam już sporo lat, nie przydało mi się do niczego i zapewne już mi się nie przyda, podobnie jak kolejność panowania królów.

Żyjemy w XXI wieku, mamy dostęp do wiedzy dzięki internetowi więcej pożytku przyniosłaby nauka kilku języków niż kilku działów matematyki. Uczyłam się wielu przedmiotów, poza tymi, które stanowią moje zainteresowania, wiedza, którą musiałam się wykazać by zdobyć dyplom magistra nie przydaje mi się w pracy, pomimo skończenia kierunku zgodnego z wykonywanym zawodem. Obserwuję natomiast sprzeczne wręcz  działania moich szefów z tym, czego uczyłam się na studiach, a nawet z logiką.