środa, 24 grudnia 2014

Wygodne życie

Może to błąd, że sama parzę sobie kawkę? Może powinnam zaopatrzyć się w ekspres? Byłoby wygodniej. Nasypać kawki, nalać wody, podstawić kubeczek i gotowe. 

Wiele technicznych wynalazków usprawniło codzienne czynności. Skrócił się czas porannej toalety, przygotowania posiłków, czy robienia zakupów. Czynności wymagające wysiłku fizycznego zostały zastąpione przez różne urządzenia, np. pralkę, zmywarkę, czy odkurzacz. 

Każde udogodnienie sprawia, że żyje się wygodniej, zyskując więcej czasu na przyjemności. Żyje się nie tylko po to, by cały czas pracować, gotować, prać i sprzątać, a w wolnym czasie robić zakupy. 

Przeżyłam już większość życia, tak myślę, przyszedł więc czas, aby mieć z tego życia więcej przyjemności. Nie miałam łatwego dzieciństwa ani młodości, postanowiłam więc zadbać o siebie, bo nikt tego za mnie nie zrobi. 

Nie wszyscy jednak tak myślą... Spotkałam się z ostrą krytyką mojego obecnego stylu życia. Ktoś, kto nie ma pojęcia o moim życiu, zarzuca mi, że wybrałam wygodne życie... 

Nie zamierzam go uświadamiać jak wygląda moja sytuacja życiowa, bo to moja sprawa, ale co w tym złego, że kobieta w średnim wieku, nie całkiem już sprawna, chce wygodnie żyć? Kiedy będzie miała czas na wygodne życie? A może nie ma prawa do wygody? 

W życiu zdarzają się różne sytuacje. Niektórzy mają tak zwane życie różami usłane, inni borykają się z wieloma przeciwnościami losu. Nie narzekam na przeszłość, ale mam zamiar mieć wygodną przyszłość. 

Życie ma się tylko jedno, o tym jak się je przeżyje, każdy decyduje sam. Nawet wówczas, gdy inni podejmują decyzje, to także wybór. 

Nasze wspaniałe społeczeństwo nie akceptuje wyborów jednostek, nie ma w nim miejsca dla indywidualistów. Zwykle są wykluczeni, krytykowani i przedstawiani jako najgorsze zło. Znajomi odsuwają się od takich osób, rodziny zrywają kontakty, osądzani są na każdym kroku. 

Jeśli nie podąża się za większością, jest się, w konsekwencji - wrogiem. Czasem jednak, zaciekli wrogowie, na skutek zdobytej wiedzy lub doświadczenia, zmieniają zdanie i sami zachowują się, czy postępują w podobny sposób jak, wcześniej krytykowane przez nich osoby. 

Niektórzy potrafią przyznać się do błędów i porozumieć się z krytykowaną wcześniej osobą. Częściej jednak zapominają, że wcześniej krytykowali sposób zachowania, który następnie, z różnych powodów, uznali za normę.

Wrócę jednak do wygodnego życia. Jednym z zarzutów mojego wygodnego życia są zakupy, które robię, jak wiele innych osób, przez internet. Zgadzam się, że to wygoda. 

Nie biegam z wózkiem po sklepie, tylko wybieram potrzebne towary na stronie internetowej sklepu. To znacznie skraca czas zakupów, a także pozwala kontrolować kwotę, jaką wydam na wybrane produkty. 
Poza tym nie dźwigam toreb z zakupami, co oszczędza mój nadwerężony kręgosłup, bo przywiezie mi je dostawca. To rzeczywiście wygodne jest. 

Mam przy tym świadomość, że dzięki moim zamówieniem ludzie, którzy obsługują dostawy, mają pracę. 

Oczywiście można być mniej wygodnym, załatwiać wszystko we własnym zakresie i swoimi siłami, nie wszyscy jednak są w stanie wszystkim się zająć. 

Łatwo jest osądzać i krytykować innych, nie znając ich możliwości lub nie dopuszczając do świadomości sytuacji życiowej, w jakiej się znajdują.

Wygodne życie, definiowane jest różnie, w zależności od osoby, która w danym momencie definiuje takie określenie. 

Dla osoby poruszającej się piechotą lub komunikacją miejską, wygodnie jest tym, którzy jeżdżą własnymi samochodami. Dla osób, które mieszkają w starym budownictwie, bez centralnego ogrzewania i łazienki, wygodnie żyje się tym, którzy mieszkają w mieszkaniach wyposażonych w kaloryfery i toalety.

Sprawdza się stare powiedzenie: punkt widzenia zależy od punktu siedzenia

poniedziałek, 22 grudnia 2014

Siła sprawcza

Moja siła sprawcza gwarantuje mi codzienną kawkę, a nawet dwie lub trzy. Gwarantuje także spełnienie większości marzeń, nie tylko moich...

Właśnie przeczytałam artykuł o przeciętności szefów w Polsce: http://www.biztok/pl/kryzys-przywodztwa-w-biznesie-przelozeni-sa-bezbarwni-i-przecietni_a19419

Dosyć dużo osób kończy studia na kierunkach związanych z zarządzaniem, sama jestem absolwentką zarządzania. Niestety, niewiele z tych osób potrafi zarządzać, nawet swoim stanowiskiem i czasem pracy. 

Obserwując moich szefów jestem skłonna zgodzić się z wynikami badań jakie przeprowadziła firma SAP Polska. Nie zgadzam się jednak z twierdzeniem, że szef powinien jak najwięcej wiedzieć o pracowniku. Z własnego doświadczenia wiem, że im więcej o pracowniku wie, tym bardziej go wykorzystuje i to w negatywnym znaczeniu... Korzysta z wiedzy pracownika i jego doświadczeń jednocześnie nie doceniając.

Nie zauważyłam też, w całej mojej 35 letniej karierze zawodowej, by awanse i podwyżki otrzymywały osoby, które wykazują się zaangażowaniem w pracy. System doceniania nie zmienił się od wieków. Najlepiej wynagradzani są członkowie rodzin i znajomi szefa, a w drugiej kolejności podlizywacze, którzy do perfekcji opanowują sztukę wpływu na szefa by uzyskać dla siebie jak najwięcej korzyści. Najgorzej wynagradzani są tak zwani szarzy lub szeregowi pracownicy, od których, tak na prawdę zależy sukces przedsiębiorstwa.

Najgorszym szefem jest osoba, która dobrnęła do kierowniczego stanowiska i kurczowo się go trzyma, poprzez ślepe spełnianie poleceń osób na nadrzędnych stanowiskach. Ostatnio usłyszałam od takiej osoby, że „nie ma takiej siły sprawczej”, by znalazł się dla mnie i koleżanek większy pokój (nie mieścimy się z dokumentami w tym, który nam przydzielono). Do czego w takim razie szefowi wiedza dotycząca złych warunków pracy pracowników, jeśli nie ma „mocy sprawczej” by zapewnić właściwe?

Szef nie powinien zajmować się tylko podpisywaniem dokumentów sporządzonych przez pracowników. Przede wszystkim powinien tak organizować pracę by wszystkie zadania były wykonane sprawnie, wydawać jasne i precyzyjne polecenia, nie zmieniać swoich wymagań w trakcie wykonywania przydzielonych zadań, bo to wprowadza chaos.  
Z moich obserwacji wynika, że szefowie otrzymują kilkukrotnie wyższe wynagrodzenie niż pracownicy, zatem ich wkład pracy powinien być adekwatny do wynagrodzenia, które otrzymują.

Wielokrotnie także słyszałam, że szef dostaje wyższe wynagrodzenie, bo ponosi większą odpowiedzialność za wykonanie powierzonych zadań. W praktyce tak to nie wygląda. Z reguły, to pracownik ponosi konsekwencje każdej pomyłki czy niedociągnięcia. W swojej karierze zawodowej, nie spotkałam się z faktem jakichkolwiek negatywnych konsekwencji wyciągniętych wobec szefa, natomiast względem pracowników - bardzo często.

Za co, w takim razie, szefowie dostają niemałe wynagrodzenie, jeśli nie za nadzór nad wykonywanymi zadaniami i kontrolę?

Niewiele znam innowacyjnych firm w moim kraju, większość stosuje przestarzałe technologie produkcji. Zarządzanie także odbywa się według przestarzałych metod. Zakup nowego oprogramowania i wprowadzenie nowego nazewnictwa - to nie wszystko.

W jakim celu uczy się na wyższych uczelniach nowoczesnych metod zarządzania? Absolwenci wyższych uczelni, zdobywający wiedzę podczas studiów, nie maja szans wprowadzić w życie tego, czego się nauczyli. Kierownicze stanowiska, przy dobrych układach, będą zajmować kilka lat później, gdy pojawią się kolejne innowacje.

Jedno dla mnie jest jasne, ludzie nie po to pretendują na wyższe stanowiska by zarządzać, celem są wyłącznie większe pieniądze jakie wiążą się z wyższym stanowiskiem. Nie potrzebna jest charyzma czy cechy przywódcy, a nawet wiedza merytoryczna, liczą się tylko znajomości i poparcie.

niedziela, 21 grudnia 2014

Miejsce w trójkącie

Kawka, herbata i ja to trójkąt, który nie może zaistnieć. Powód jest banalny - nie lubię herbaty. Znam natomiast taki trójkąt - kawka, papieros i konsument. Czasem się sprawdza.

W związkach kobiet z mężczyznami, zdarzają się trójkąty. Świadomie nie przystępowałam do takiego związku. 

Nie mogę powiedzieć, że nie byłam w trójkącie, bo nie zaświadczę, że  będąc w związku z mężczyzną, on był tylko ze mną. Zastanawiają mnie natomiast osoby, które będąc z kimś w związku, wiążą się z drugą osobą. Znam kobiety, wiążące się z żonatymi mężczyznami, licząc, że zostawią dla nich dotychczasowe partnerki. Decydują się nawet na wspólne dziecko z żonatym mężczyzną. 

Przekonałam się osobiście, że wiedza o tym, kto jest ojcem, nie ma znaczenia, bo i tak dzieci wychowuje matka. Ojcowie bardzo często ograniczają się do roli płodzącego, stąd też łatwość, z jaką funkcjonują w więcej niż jednym związku.

Sama nie związałabym się z mężczyzną, który dla mnie zostawiłby partnerkę, z prostej przyczyny - kiedyś mógłby zostawić mnie dla innej.

Żyjąc jednocześnie z kilkoma partnerami, trzeba być świetnie zorganizowanym, zwłaszcza gdy nie wiedzą o sobie, to musi być ciężka praca - opracowanie planu dnia. Słyszałam takie powiedzenie - „kłamstwo wymaga tyle samo pracy, co prawda”, coś w tym jest. 
Ostatnio poznałam kwantową teorię zdrady - istnieje tylko wtedy, gdy się ją zobaczy. Wiele osób nie wierzy, że partner może być z inną osobą jednocześnie w związku.

Bywają także związki, w których kobiety mają co najmniej dwóch partnerów, lub mężczyźni mają kilka partnerek i nie jest to związane z religią, czy przyjętymi zwyczajami narodowymi. Często kobiety wiedzą, że ich partnerzy mają jeszcze inne partnerki i tkwią w takich związkach tylko dlatego, że nie chcą zostać same. Mężczyźni, raczej nie tolerują dodatkowych związków swoich partnerek.

Znam kobietę, która, będąc w związku małżeńskim, urodziła dziecko innego mężczyzny i wychowała wspólnie z mężem, nawet jej mąż dał dziecku swoje nazwisko. Nie jestem pewna czy wiedział, że nie jest ojcem dziecka, ale biorąc pod uwagę podobieństwo dziecka do biologicznego ojca, który bywał w ich domu, to chyba jednak wiedział... 
Nie rozmawiałam nigdy z tym dzieckiem, które jest obecnie dorosłą osobą, o jego wiedzy na temat ojców - tego, który go spłodził i tego, który wychował i dał nazwisko.  Myślę, że nie ma świadomości w tym temacie.

Życie w trójkącie nie jest komfortowe, tak myślę... Cóż z tego, że spędza się trochę czasu wspólnie? Czy takie życie może być satysfakcjonujące? Czy nie szkoda życia? Zero stabilizacji, cały czas w kłamstwie... a jednak wiele osób godzi się na taki układ.

niedziela, 14 grudnia 2014

Wolność

Kawka z rana, dowolnie wybrany gatunek, rodzaj, w dowolnie wybranej zastawie, w dowolnej temperaturze, wypita bez pośpiechu, w spokoju, bez obaw, że ktoś lub coś nam przeszkodzi, jest swego rodzaju wolnością.

Wolność każdy rozumie inaczej. Wczoraj była 33 rocznica wprowadzenia w Polsce stanu wojennego. Byłam wtedy dorosłą kobietą, pracującą, która nie przeżyła żadnej wojny. Słysząc rano komunikat radiowy o wprowadzeniu stanu wojennego, przestraszyłam się.

Nie miałam pojęcia co to oznacza, jak należy się zachowywać, co mnie czeka na ulicy, czy mam iść na drugi dzień do pracy, jak skontaktuję się z Mamą i Bratem. Nie mieszkaliśmy wtedy razem, telefony były wyłączone.

Jadąc na drugi dzień do pracy widziałam na ulicach uzbrojone wojsko, samochody opancerzone, które nazywano SKOTami. Pracowałam w samym centrum i mijałam idąc wiele patroli. Bałam się. Nie bałam się, że będą strzelać do mnie, nie było takiego powodu, ale bałam się, że może ktoś wszcząć jakąś burdę i spowodować strzelaninę, w której mogę zginąć lub zostać ranną.

Nic takiego się nie stało i trochę uspokojona wróciłam do domu. Wiedziałam, że różni ówcześni działacze polityczni zostali internowani. Co z nimi się stanie, nie wiedział nikt. Wprowadzono godzinę milicyjną ograniczającą poruszanie się po mieście w godzinach wieczornych i nocnych. To ograniczenie akurat mnie nie przeszkadzało, bo rzadko bywałam w nocy poza domem.

Połączenia telefoniczne po jakimś czasie, już nie pamiętam jakim, zostały przywrócone, ale rozmowy były kontrolowane. Wolność była znacznie ograniczona. Trzeba było mieć zezwolenie na poruszanie się w godzinach wieczornych i nocnych. 

W lutym 1982 roku wyjechałam do Zakopanego, tam musiałam mieć zezwolenie na przebywanie w strefie przygranicznej. Pamiętam jak w drodze do Morskiego Oka, na Łysej Polanie skontrolowano wszystkich w autobusie i z pełnego pasażerów autobusu zostało tylko 14 osób, które miały takie zezwolenie. 

Zastanawia mnie teraz, jak można porównywać tamten okres do czasów obecnych? Jak można wykrzykiwać na ulicach, że nie ma wolności? 
Rozumiem, że młodzi ludzie, którzy nie mogą pamiętać tamtego okresu dają się wkręcać w takie akcje, ale o co chodzi ludziom w moim wieku i starszym? Często odnoszącym swoje okrzyki do czasów drugiej wojny światowej. To jakiś absurd.

Żyjemy w wolnym kraju, każdy może być kowalem własnego losu. Ci, którzy starają się, pracują, zarabiając na swoje utrzymanie, a nie czekają aż coś spadnie im z nieba lub wyłudzą od państwa, są wolni.

Możemy wybrać sobie władzę i to robimy. Zgodnie z zasadami demokracji, wygrywa większość, nie zawsze są to ludzie, na których osobiście się głosuje, trudno, należy się z tym pogodzić. Bezustannym opluwaniem wybranych władz nie zmieni się zdania wyborców.

Jeśli było się u władzy i spowodowało się tylko bałagan, nie zasłuży się na kolejne poparcie. Nie porwie się zawiedzionego elektoratu niespełnionymi obietnicami.

Pewien opozycjonista na siłę chce być drugim Chrystusem, taka bajka się nie powtórzy. Ludzie są coraz bardziej uświadomieni, oczywiście jest jeszcze wielu, dających sobie wmówić różne brednie, ale z moich obserwacji wynika, że jest ich coraz mniej. 

Jestem wolnym człowiekiem, mam swoje mieszkanie, o jakim w stanie wojennym nawet nie mogłam marzyć, ciężko pracuję na swoją pozycję zawodową, żeby nie stracić pracy. Nie chodzę wykrzykując w bezsensownych marszach, bo tym nie zdobędę środków na utrzymanie. Mogę czytać co chcę, oglądać co chcę, a nawet pisać. 

Wszystko to, co dziś mam, osiągnęłam dzięki zmianom jakie zaszły w moim kraju przez ostatnie 33 lata. Nie rozumiem dlaczego inaczej myśli człowiek, mający kilkanaście lat więcej niż ja?

czwartek, 11 grudnia 2014

Lożki

Kawka jako rzeczownik ma rodzaj żeński. Barman, który ją podaje, to zapewne mężczyzna, gdy osoba za barem jest kobietą nazywamy ją barmanką. 

Istnieją dwie formy także w nazewnictwie innych zawodów. Np. nauczyciel lub nauczycielka, fryzjer lub fryzjerka i.t.p.

Niektóre zawody mają nazwę rodzaju męskiego i kobiety postanowiły je „ukobiecić” , dodając do nazwy w rodzaju męskim końcówkę lożka. Mnie to osobiście śmieszy. Nie spotkałam się ze zmianą rodzaju gdy nawa zawodu ma kobiece brzmienie np. kierowca, czy sprzedawca. Nie zmienia się tych nazw na np. kierowiec, sprzedawiec. Mało tego, u mnie w firmie zatrudnieni są mężczyźni na stanowisku sekretarki i nie zmienia się im nazwy stanowiska na sekretarz, bo funkcja sekretarza, to zupełnie inne stanowisko. Natomiast psycholożki, socjolożki i inne lożki, pojawiają coraz częściej.

Jestem kobietą i tak się składa, że nazwy stanowisk, na których byłam zatrudniana od początku mojej kariery zawodowej, mają rodzaj męski. Nigdy nie przyszło mi do głowy zmieniać im rodzaj na żeński i np. mając stanowisko referent nazywać się referentką, czy będąc inspektorem nazywać się inspektorką - to śmieszne. Nawiasem mówiąc referentką nazywana jest metalowa pieczątka odciskana przy plombowaniu drzwi pomieszczeń, które wymagają takich zabezpieczeń.

Potocznie zmieniamy nazwy stanowisk mówiąc np. o swojej szefowej dyrektorka, czy kierowniczka, oficjalnie natomiast, lepiej brzmi pani dyrektor, czy pani kierownik. Nie ma także pań prezydentek, chociaż próbowały się pojawić panie ministry.

Zawsze rozśmieszały mnie nazwy specjalistów medycyny, skoro kobiety nazywają siebie psycholożką, pedagożką, kardiolożką, czy socjolożką, to dlaczego nie ma ortopedożek, onkolożek, neurolożek czy chirurżek? 

Podobnie jest z tytułami naukowymi. Jestem magistrem, a nie magisterką, nie słyszałam też o paniach docentkach, czy doktorkachprofesorki także pojawiają się raczej w mowie potocznej.

Rola kobiet we współczesnym świecie jest coraz większa. Wydaje mi się, że nawet jeśli stanowisko, jakie kobieta zajmuje w życiu zawodowym, ma nazwę rodzaju męskiego, to nie powinno się na siłę tworzyć żeńskiej formy tej nazwy bo może ona brzmieć śmiesznie i niepoważnie.

poniedziałek, 8 grudnia 2014

Seks w miejscach publicznych

Kawka podana do łóżka smakuje wyjątkowo. W miejscach publicznych, takich jak kawiarnie, smakuje inaczej. Z seksem jest podobnie. Coś w tym jest...

Wiele osób próbowało, wiele chciałoby spróbować. Nie koniecznie na oczach innych, ale w publicznych i dosyć ruchliwych miejscach. Ludzie mają przeróżne fantazje seksualne, uprawianie seksu w miejscach publicznych jest jedną z nich.

Zapewne u zarania dziejów ludzkości, większość takich aktów odbywała się publicznie i nikomu do głowy nie przychodziło, że jest w tym coś niestosownego. Przecież poprzez akt płciowy rozmnaża się większość gatunków na Ziemi.

Z czasem człowiek zaczął odczuwać wstyd i wiele potrzeb fizjologicznych załatwia w odosobnieniu, seks także do nich należy. Słyszałam od znajomych, że na łonie natury przeżywa się go inaczej. Rzecz gustu. Może zależy od łona natury, może od partnera, nie mam w tym doświadczeń, które potwierdziły by zachwyty niektórych. 

Jeśli chodzi o miejsca publiczne, z moich obserwacji wynika, że nie jest ważne grono widzów, raczej chodzi o zdobycze. To tak, jak wycieczki w trudno dostępne rejony, czy na górskie, jeszcze nie zdobyte szczyty.

Znajdując się ponownie w takim miejscu, powracają wspomnienia. Ludzie wymieniają się doświadczeniami i wzajemnie inspirują, powodują zazdrość lub podziw u rozmówcy.

Najczęściej, wśród wymienianych miejsc publicznych, w których ludzie decydują się na uprawianie seksu, wymieniane są: parki, centra handlowe, kina, place miejskie, plaże, a nawet toalety publiczne. 

Kiedyś widziałam kobietę, która weszła pod stolik w restauracji i zaspokajała mężczyznę siedzącego przy tym stoliku, przy talerzu z kolacją. Była to restauracja, w której odbywały się dyskoteki, w centrum miasta.

Nie byłabym sobą, gdybym nie spróbowała. aby przekonać, czy rzeczywiście jest to takie ekscytujące. Owszem, dreszczyk emocji, adrenalina, obawa, że ktoś zobaczy, to wszystko wystąpiło, jednak w  związku z tymi okolicznościami, nie można skupić się na samym akcie, przeżyć takiego orgazmu jak w łóżku. Mnie seks w miejscu publicznym nie dał satysfakcji, jakiej można było się spodziewać po usłyszeniu kilku opowieści znajomych.

Myślę, że aby mieć swoje zdanie, należy spróbować. Nie namawiam nikogo, prawie każdy chciałby przeżyć coś szalonego, seks w miejscu publicznym można zaliczyć do tych szalonych przedsięwzięć.

piątek, 5 grudnia 2014

Ironia i sarkazm

Moi znajomi żartują sobie z mojego zamiłowania do kawki, często wypowiadają się o tym zarówno ironicznie, jak i sarkastycznie, czasem sama wypowiadam się w ten sposób i jest nawet zabawnie. Kiedyś mój kolega powiedział do kelnerki w kawiarni:
„Tylko niech pani uważa jak będzie pani niosła kawę dla koleżanki, bo jeśli się rozleje, to ona nie wypije.”
Niestety, rozlana kawka mi nie smakuje...

Sarkazm jest kojarzony, a czasem utożsamiany z ironią. Ironia, w pewnych sytuacjach, może być wyrazem życzliwości, a nawet czułości, sarkazm natomiast, obciążony jest negatywnym ładunkiem emocjonalnym, zawierającym zjadliwość, uszczypliwość i gorycz. Sarkazm nie musi zawierać elementu ironicznego, wypowiedź sarkastyczna może być zgodna z intencją.

Ironia i sarkazm często wykorzystywane są w literaturze, filmie, zwłaszcza w utworach komediowych. Bardzo bawią nas takie utwory lecz gdy w życiu ktoś potraktuje nas w ironicznie czy też sarkastycznie, nie zawsze jesteśmy rozbawieni... Nie każdy ma poczucie humoru i dystans, by ironia lub sarkazm potrafiły bawić. 

Czasem dopada ironia losu, to potrafi wyprowadzić z równowagi... w takiej sytuacji tylko sarkazm pozwala jakoś się trzymać, jak na ironię...

Znam dwie kobiety, blisko ze sobą spokrewnione - matka i córka, które w każdym towarzystwie swoje zdanie wyrażają w sarkastyczny sposób. Na początku znajomości może bawić ten sposób rozmów, po kilku latach zaczyna się unikać takich osób. Ileż można drwić z ludzi?

Każdy ma wady. Jedni starają się z nimi walczyć,  inni pozwalają na żarty ze swoich wad, a jeszcze inni, po kilku drwinach na swój temat wolą wycofać się i znaleźć inne towarzystwo. 
Jeśli ktoś uważa, że jest bardzo zabawny, a mimo to ma coraz mniej towarzystwa, może to oznaczać, że jego żarty nie wszystkich bawią. 

Tacy „żartownisie”, zazwyczaj nie zastanawiają się, że mogą swoim „żartem” spowodować ciężki uraz psychiczny osoby, na temat której wypowiadają się w taki sposób. Nie zawsze wygląd osoby, który jest najczęstszym tematem ironii lub sarkazmu, zależy tylko i wyłącznie od tej osoby. 

Wyśmiewanie wyglądu jest podłe, ironia losu, często sprawia, że wygląd „żartownisia”, na skutek różnych czynników zmienia się na jego niekorzyść, warto o tym pomyśleć. 

Najlepiej przed skutkami przesadnej ironii, czy sarkazmu przestrzega przysłowie: „nie śmiej się dziadku z czyjegoś wypadku, dziadek się śmiał i to samo miał”.

wtorek, 2 grudnia 2014

Tabor wakacyjny

Kawka do łóżka nie może być podana w kubeczku, w którym podawana jest na śniadanie. By zaakcentować wyjątkową porę i miejsce serwowania, służy specjalna zastawa. Delikatna, subtelna filiżanka na większym talerzyku, gwarantującym większą stabilność filiżance.
Zauważyłam, że wiele przedmiotów użytku codziennego ma swoich przedstawicieli wykorzystywanych przy specjalnych okazjach.

Ostatnio moją uwagę zwrócił tabor tramwajowy, chluba naszych władz miasta. Nowe pojazdy, zakupione, podobno, dla wygody mieszkańców, jeździły w okresie wakacyjnym. Gdy tylko zaczął się rok szkolny, na ulice, a zwłaszcza na tory, wróciły stare składy tramwajowe. Mieści się w nich mniej pasażerów, nie rozumiem więc takiej polityki transportu miejskiego.
Jedynym wytłumaczeniem dla mnie jest to, że nowe pojazdy przeznaczone są dla turystów, a nie dla mieszkańców, dojeżdżających codziennie do pracy, czy szkoły.

Taka polityka jest niesprawiedliwa dla tubylców, wszak to oni przez okrągły rok płacą podatki i wykupują bilety na środki transportu miejskiego.
Zaczęła się zima, w starych tramwajach jest zimno, oczywiście tłok sprawia, że jest cieplej, ale czy to jest ta lepsza jakość komunikacji? Za taką jakość podnoszone są ceny biletów?
Komunikację miejską poleca się jako alternatywę dla posiadaczy samochodów, słabo to widzę...

O wygodzie nie ma co wspominać, miejsc siedzących w każdym pojeździe komunikacji miejskiej jest niewiele, a ludzi jadących 20-30 minut jest większość. Polecam włodarzom takie codzienne dojazdy. 

Kiedyś wagony kolejowe, bez miejsc siedzących, wożące ludzi nazywano „bydlęcymi”, a dziś jak je nazwać? Powstają nowe projekty pojazdów, duma rozpiera nasze władze, jeżdżą nimi jako pierwsi, z obstawą. Wszyscy siedzą, bo dla tak niewielkiej grupy ilość miejsc jest wystarczająca. Pojazd przetestowany, dopuszczony do przewożenia ponad 200 pasażerów wyposażony jest w 20 miejsc siedzących, żenada... Brak wyobraźni albo kompletny brak szacunku dla przyszłych pasażerów.

Nie jestem w stanie stać 20 minut w szarpiącym podczas jazdy autobusem, czy tramwajem, jeżdżę więc na pętlę, aby siedzieć. Zmusza mnie taka sytuacja do wydłużenia czasu dojazdu do pracy o 20 minut.

Jeździłam w innych krajach komunikacją, gdzie wygoda i komfort jazy jest na wyższym poziomie, bilety są równie drogie jak w moim kraju, ale wiadomo za co się płaci. Nie wierzę by za mojego życia zmieniło się na lepsze w tej dziedzinie, a podobno jestem optymistką...