wtorek, 2 września 2014

Szkoła

Dzieci, które idą po raz pierwszy do szkoły mogą wypić kawkę z mlekiem, przy czym więcej w niej mleka niż kawki. Gdy byłam dzieckiem nie lubiłam żadnych napojów mlecznych, ponieważ nie lubię mleka... Dziś nie wyobrażam sobie wyjścia z domu bez wcześniej wypitej kawki.

Doskonale pamiętam swój pierwszy dzień szkoły, chociaż było to ponad 40 lat temu. Uczniowie klas pierwszych dostali kolorowe kokardki, które musieli przypiąć do fartuszków. Każda klasa miała inny kolor, moja klasa nosiła żółte kokardki. Była to wskazówka dla uczniów, w której są klasie i dla wychowawców, żeby rozpoznali swoich uczniów.

Miałam to szczęście, że nie musiałam po lekcjach zostawać w szkole, w świetlicy, bo miałam w rodzinie osobę, która mogła przyjść po mnie do szkoły i odprowadzić do domu. Ponadto do tej samej klasy chodziłam z sąsiadką, której mama pracowała w domu, więc na zmianę byłyśmy pod jej opieką lub mojej opiekunki. Mogłyśmy razem zrobić zadane lekcje. Gdy byłyśmy w starszych klasach, każda z nas miała inne koleżanki więc rzadko wracałyśmy do domu razem, ale gdy tak się zdarzało, to długo stałyśmy pod domem omawiając różne wydarzenia. 

Moje dziecko, niestety, musiało przebywać przed, lub po lekcjach, w świetlicy. Był to całkowicie zmarnowany czas, gdyż dzieci w świetlicy tylko bawiły się. Nie odrabiały prac zadanych do domu. Po moim powrocie z pracy trudniej było zrobić te prace, ponieważ dziecko było zmęczone po 10 godzinach spędzonych w szkole. Przypuszczam, że dziś jest podobnie. Jeśli dziecko chce samo zrobić prace domowe, to ma taką możliwość ale nikt w świetlicy do tego nie mobilizuje. Mam dzieci w rodzinie, które niedawno skończyły szkołę podstawową, więc wiem jak to się odbywa.

Liceum, to była szkoła, do której chodziłam samodzielnie, a nawet jeździłam dosyć daleko, przez całe miasto. W latach, gdy chodziłam do liceum, naukę rozpoczynało się w nim w wieku 15 lat, więc dzieci, a właściwie to już młodzież, była dosyć samodzielna. Dziś, przed nauką w liceum, czy technikum, jest jeszcze gimnazjum, najgorszy wymysł naszych władz. Jest to szkoła, w której wyzwala się w młodzieży wszystko, co najgorsze. Dużo osób zaczyna palić papierosy w szkole podstawowej, w gimnazjum palą już oficjalne. Do tego dochodzi alkohol i narkotyki. Ustrzec dziecko przed tymi używkami to na prawdę jest sztuka.

Gdy młodej osobie uda się przejść bez szwanku przez gimnazjum, po prostu przeżyć, to nie jest żart, trafiają do liceum, czy technikum, gdzie jest jeszcze trudniej bo młodzież staje się pełnoletnia w tych szkołach. Osobie pełnoletniej wydaje się, że wszystko już jej wolno, że wszystko wie lepiej niż rodzice, czy nauczyciele. Oczywiście, w wielu kwestiach trudno odmówić im racji. 

W obecnych czasach nauczyciele podchodzą do swojej pracy w sposób, delikatnie mówiąc - niedbały. Nie potrafią nauczyć, a wymagają wiedzy ponadprzeciętnej od najmłodszych klas. Spotkałam się także z obrażaniem uczniów i poniżaniem, a jednocześnie faworyzowaniem tych, którzy obdarowywali nauczycieli drogimi prezentami. W klasie mojej Córki,  większość rodziców zdecydowała, że na zakończenie roku, w podziękowaniu uczniowie złożą się na złoty zegarek. Nie każdą rodzinę stać było na taki wydatek. W następnym roku szkolnym, dzieci, które nie dołożyły się do tego prezentu, były gorzej oceniane przez tę nauczycielkę.

Miałam też przykład w szkole średniej. Moja Córka poszła do technikum, przygotowującego do zawodu, w jakim chciałaby pracować. Było bardzo dużo kandydatek do tej szkoły, bo zawód ten należy do zainteresowań wielu kobiet. W pierwszej klasie, na początku, były 33 osoby. Nauczycielka, która uczyła podstawowego zawodowego przedmiotu, tak potrafiła zniechęcić te młode, utalentowane i pełne zapału dziewczęta, że do klasy drugiej przeszło tylko 16 osób. Niestety, nie dało to do myślenia dyrekcji szkoły, ta nauczycielka zapewne nadal tam pracuje.

Mam wśród swoich znajomych nauczycieli, tych, którzy mnie uczyli, a także poznane w różnych okolicznościach po skończeniu edukacji. Większość nauczycieli, którzy mnie uczyli spełniało swoja rolę. Byli tacy, którzy przekazywali swoja wiedzę z pasją, potrafili tak zainteresować swoim przedmiotem, że po skończeniu szkoły dalej zgłębiałam wiedzę w danej dziedzinie. Byli też tacy, którzy zniechęcili do swojego przedmiotu zajmując się na lekcjach głównie udowadnianiem uczniom, że nie są zdolni czegokolwiek się nauczyć.

Mam koleżankę polonistkę, która bardzo zwracała uwagę swoim uczniom na poprawną mowę i pisownię w języku polskim, naszym języku ojczystym i kolegę polonistę, który przygotowuje uczniów do matury, a jego wpisy na Facebooku nie świadczą o jego znajomości języka polskiego. Nie jestem filologiem i widzę jego błędy, jak taki człowiek może oceniać innych? I jeszcze za to mu płacą? Poprawność języka bardzo przydaje się w pracy i w życiu prywatnym także. Wiele osób ma problem z napisaniem najprostszego pisma w swojej sprawie, nawet ci, którzy skończyli szkoły wyższe. Zastanawia mnie jak napisali swoje prace dyplomowe...

Powiedzmy, że znajomość tablicy Mendelejewa przydaje się w życiu, ale badanie przebiegu funkcji? Przeżyłam już sporo lat, nie przydało mi się do niczego i zapewne już mi się nie przyda, podobnie jak kolejność panowania królów.

Żyjemy w XXI wieku, mamy dostęp do wiedzy dzięki internetowi więcej pożytku przyniosłaby nauka kilku języków niż kilku działów matematyki. Uczyłam się wielu przedmiotów, poza tymi, które stanowią moje zainteresowania, wiedza, którą musiałam się wykazać by zdobyć dyplom magistra nie przydaje mi się w pracy, pomimo skończenia kierunku zgodnego z wykonywanym zawodem. Obserwuję natomiast sprzeczne wręcz  działania moich szefów z tym, czego uczyłam się na studiach, a nawet z logiką.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz